wtorek, 19 marca 2013

Rozdział 21:Zmiana losu choćby jednego człowieka może zniszczyć świat. Mój los był właśnie taki jaki jest i nie mogę go zmieniać. Muszę sobie z tym radzić by nie zaszkodzić tym, których kocham.

 
Muzyczkę polecam oczywiście bo staram się dopasować jej styl do wydarzeń. Przełączajcie ją sobie jak będą kolejne linki :)

 

Nie wierzyłam własnym uszom gdy Jake mówił, że chodziło mu tylko o seks. Byłam wściekła ale w głębi czułam się naprawdę zraniona. Gdy to usłyszałam miałam ochotę go zabić. Odwdzięczyć się za to jak mnie potraktował i byłam przekonana, że zasługiwał na śmierć. Teraz się rozklejałam. Kochałam go całym sercem a on mnie tak podle wykorzystał. Oddałam mu się cała i to nie tylko tej ostatniej nocy. Poczułam jak pieką mnie powieki od napływających łez. Biegłam przed siebie, nawet nie wiedząc gdzie. Chciałam znaleźć się jak najdalej stąd. Od miejsca, w którym go poznałam i w którym ta znajomość tak nieszczęśliwie się skończyła. Bolało mnie to coraz bardziej, bolało mnie serce. Było rozdarte na miliony kawałeczków.
Kiedy wybiegałam z jego domu przyrzekłam sobie, że już zawsze będę go nienawidzić, że więcej o nim nie pomyślę, że przy następnej okazji go zabiję i..., że nie będę cierpieć. Jednak teraz coś we mnie pękło. 
Rzeczywistość do mnie dotarła i boleśnie zraniła. Gorzkie łzy spłynęły mi po policzkach. Biegłam dalej przed siebie, łzy zamazywały mi obraz. Zastanawiałam się jeszcze raz nad tym wszystkim co przed chwilą zaszło. Emocje Jacoba nie były związane z tym co mówił. Wydawał się bardzo przygnębiony i smutny. Na jego twarzy łatwo dostrzegalny był ból. Nie miałam pojęcia dlaczego. Ja teraz nie poznawałam siebie, nie wierzyłam w to co mówiłam, nie byłabym w stanie go zabić. Ale wiem za razem, że dobrze zrobiłam mówiąc te słowa. 
Nie przeszkadzało mi to, że biegnę boso, ani to, że w tej długiej wieczorowej sukni. Chociaż co do sukni... Zatrzymałam się nagle na jakiejś polanie, złapałam za suknię gdzieś powyżej kolan i jednym ruchem oderwałam jej dół, nie było mi jej szkoda, tylko przypominała mi o tej tragedii. W tym momencie usłyszałam jak w oddali strzeliła jakaś gałązka i szelest liści. Ktoś tu był. Pierwszą osobą o jakiej pomyślałam był Jake ale rozejrzałam się dookoła i nie zobaczyłam go. Nie czułam też zapachu żadnego wilkołaka. Wystraszyłam się bo stuprocentowo czułam czyjąś obecność. Zamarłam w bez ruchu. Bałam odwrócić się za siebie bo wiedziałam, że ten ktoś teraz stoi za mną. To był wampir bo nie czułam żadnego ciepła ale nie znałam też jego zapachu. A przynajmniej go nie pamiętałam.

Zmiana nastroju więc i zmiana muzyki (poczekajcie aż się zacznie, na początku jest cicha)

-Witaj, Renesmee.-powiedział nie za przyjemnie. Znałam skądś ten głos ale nie pamiętam skąd. Powoli więc zaczęłam się odwracać aż wpadłam na kogoś wzrostu mniej więcej Jasper'a. Podniosłam odrobinę wzrok aby spojrzeć na jego twarz i przeraziłam się na jej widok. Kamienny, pozbawiony żadnych uczuć wyraz tej twarzy przyprawiał mnie o dreszcze. To był Alec, jeden z Volturi. Już chciałam uciekać ale złapał mnie za ramię.-Nie uciekaj, bo będzie jeszcze gorzej.-powiedział beznamiętnie a ja nie chcąc okazywać strachu stanęłam więc z dumnie podniesioną głową i starając się opanować drżenie głosu odpowiedziałam.
-A może być jeszcze gorzej?-zapytałam właściwie sama siebie ale nie czekałam na nic i zaatakowałam. Kopnęłam go w szczękę, odwinął się do tyłu i wylądował w śniegu-Co tu robisz?!-Warknęłam na niego niby to obojętnie ale chciałam to wiedzieć bo zazwyczaj Volturi w pobliżu oznaczali kłopoty. Alec podniósł się zanim zdążyłam do niego podejść.
-Musisz ze mną iść. Aro chce się z tobą widzieć. Jeśli nie pójdziesz dobrowolnie będę musiał zaciągnąć cię siłą.-Ostrzegł mnie. Nie chciałam poddawać się bez walki więc znowu zaczęłam atakować. Nie miałam co czekać na jego pierwszy cios. Kopnęłam go więc z obrotu tak, że uderzył w drzewo kilka metrów dalej. Podbiegłam do niego i chciałam wyprowadzić kolejny cios ale złapał moją rękę w nadgarstku tuż przed swoją twarzą. No to już było po mnie, chociaż miałam nadzieję, że uda mi się chociaż go okaleczyć albo jakkolwiek zranić. Dlatego chciałam go kopnąć w twarz ale złapał mnie w kostce drugą ręką, dziwnie wykręcił moją nogę i leżałam twarzą w śniegu. Myślałam, że teraz to on zada mi cios ale tylko unieruchomił mi dobrze obie ręce, podniósł i trzymał tuż przed sobą.
-To nic nie da, nie walcz ze mną bo tylko pogorszysz swoją sytuację. Jeśli nie pójdziesz ze mną to zaciągnę cie siłą, a jeśli nawet mnie zabijesz to zjawi się tu cała straż Volturi i zabiją was wszystkich po kolei.-Szepnął mi do ucha. Widziałam, że ta opcja, którą mi przedstawił jest jedną z najprawdopodobniejszych ale i tak nie miałam zamiaru pójść na ugodę
 -Nigdzie z tobą nie pójdę!-Wrzasnęłam i szarpnęłam chcąc uciekać się ale to nic nie dało.
-Posłuchaj, nie bądź głupia. Rozumiem, że nie chcesz ze mną iść ale zaufaj mi, pomo...-zaczął ale nie dałam mu dokończyć.
-Tobie?! A niby na jakiej podstawie?!-krzyknęłam zbulwersowana, jak mogłam mu zaufać?! Nie mieściło mi się to w głowie.
-Bo nie przeżyjesz inaczej. Tak będziesz mogła uratować swoich bliskich. Posłuchaj..-Chciałam mu znowu przerwać ale mówił dalej.-Pomogę Ci. Tylko najpierw musisz mi zaufać i ze mną pojechać.-Przekonywał mnie spokojnie nie tracąc cierpliwości.
-Robisz to specjalnie! Chcesz mnie owinąć sobie wokół palca a potem wykorzystać! Tak samo jak on! Ale ja ci się nie dam!-walczyłam nadal nie dając się przekonać. Widziałam w jego zachowaniu podobieństwo do zachowania Jacoba. Chciał zrobić to samo tylko, że pewnie nie zaciągnąć do łóżka.
-Rozumiem cię dlaczego nie chcesz jechać do Volterry. Ja też nie chcę tam być ale dla mnie nie ma już ratunku. Ty dasz radę się uwolnić tylko mi zaufaj. Ja ci pomogę.-Dalej mnie namawiał. Wiedziałam, że niepotrzebnie wspomniałam o tym, że ktoś mnie wykorzystał ale Alec na szczęście o to nie zapytał. Zresztą, po co miał się interesować moimi prywatnymi problemami?
-Jakim cudem? Skoro ty nie możesz uciec to jakim cudem ja dam radę? Nie mam takie daru jak ty, jestem mała i bezbronna.-Szepnęłam zrezygnowana już z walki.
-Wiem, że masz dar. Nie wiem jaki, podsłuchałem tylko rozmowę Aro. Ale wiem, że masz drugi dar, i dzięki niemu będziesz silniejsza nawet od Aro. Ale wiem też, że musisz go w jakiś sposób wyzwolić i nie mam pojęcia jak. Dlatego zaufaj mi, chodź ze mną. Dowiesz się jak uzyskać nowy dar i jak już go zdobędziesz to pomogę ci uciec.-Wytłumaczył a ja zastanawiałam się nad sensem jego słów. Czy faktycznie mogłam mu zaufać? Czy był tego warty? Czy miałam szanse na przeżycie tam? Czy tu? Czy nie powinnam jednak chronić tych, których kocham? Nie znalazłam odpowiedzi na te pytania ale nie widziałam lepszej opcji niż po prostu z nim pójść.
Tak jak myślałam biegliśmy w stronę Seattle. Pewnie na lotnisko. Zaraz, zaraz! Nie mogę pokazać się tak przy ludziach.
Nie dość, że jest zima to mam podartą sukienkę. Chyba poczuł, że lekko spanikowałam więc zanim wbiegliśmy do miasta zatrzymał się i popatrzył na mnie.
-Co się stało Re...?-zapytał troskliwie i chciał powiedzieć Renesmee ale się powstrzymał.
-Spokojnie, mów mi Ness. Ale oficjalnie Renesmee.-Oswoiłam się z nim trochę podczas biegu więc potrafiłam teraz z nim normalnie rozmawiać i zaczęłam go traktować jak normalnego wampira a nie wroga. Trochę dziwne? Prawda? Jak podczas kilku minut można przestać kogoś nienawidzić? Ale nie trapiło mnie to tak bardzo jak to, że Jacob mnie tak bardzo skrzywdził.-Nie mogę się tak pokazać! Wyglądam ja jakiś potwór! Poza tym co ludzie sobie pomyślą?-panikowałam jak opętana a on najpierw się dziwnie na mnie patrzył a potem uśmiechnął się przyjaźnie, wręcz rozbawiony tą sytuacją.
-Ach no tak! Kobiety!-kiwnął głową rozbawiony naprawdę poważną sytuacją. Chociaż szczerze, dzięki temu na mojej twarzy w końcu też pojawił się uśmiech.
-Heej.-zajęczałam i klepnęłam go w ramię chociaż nie wiem czy powinnam była. Na szczęście nic nie powiedział i śmiał się dalej. Poczułam się tak jakbyśmy od zawsze byli przyjaciółmi. Czułam z nim dziwną więź.
-Wyglądasz ślicznie, gdy się uśmiechasz.-skomplementował mnie co było całkiem miłe. Mimowolnie uśmiechnęłam się szerzej ale za razem spuściłam głowę aby nie patrzył na moją twarz bo czułam się wtedy jakoś dziwnie-Przepraszam... nie powinienem był.-zrozumiał o co chodzi i naprawdę mnie zadziwił swoim zachowaniem.-To nie wiem... W sumie wystarczy jeśli szybko wbiegniemy do sklepu w takim tempie aby przynajmniej nas nie zauważyli, potem weźmiesz szybko swój rozmiar i wybiegniemy. Co ty na to?-zaproponował ale ja nie byłam zbytnio zadowolona z tego pomysłu. Nie potrafiłam kraść a w szczególności dlatego, że zawsze wystarczało mi pieniędzy na wszystko. No ale cóż, innego wyjścia to ja sama nie widziałam. Biłam się ze swoimi myślami ale w końcu zdecydowałam, że nie ma nic do stracenia i że zaryzykuję.
-Okej, wchodzę w to. Zresztą to przecież dla mnie.-uśmiechnęłam się radośnie.
-Tylko pamiętaj, to musi być szybka akcja, nie możesz się długo decydować.-powiedział i pobiegliśmy dalej. Zaraz na pierwszym parkingu na obrzeżu miasta stało to śliczne Audi R8 Coupe. Wszędzie je rozpoznam. To jedno z moich ulubionych aut. Oczywiście czarne. Podeszliśmy bliżej ale nie wsiadaliśmy. Po drodze ustaliliśmy, że szybciej będzie jeśli pobiegniemy. Mam nadzieję, że umiem biegać na tyle szybko aby nie zostawać w tyle.
-Okej, wiesz już gdzie idziemy?-zapytał Alec.
-Chyba tak, chodź za mną.-odpowiedziałam i zaczęłam biec ile tylko miałam sił z nogach. Nie mogliśmy iść do jakiegoś drogiego domu mody ponieważ tam jest znacznie mniej klientów niż w normalnym markowym sklepie. Pobiegłam więc do Reserved. Był najbliżej i były w nim najbardziej uniwersalne rzeczy. Wbiegłam szybko i wydawało mi się, że naprawdę byłam jak niewidzialna. Spokojnie zdążałam sprawdzić rozmiar danego ubrania aby wybrać swój. Najpierw sięgnęłam po dwie pary Jeans'ów. Musiałam mieć coś na zapas bo nie spodziewałam się aby był to po prostu weekendowy wypad w odwiedziny do Aro. Rzuciłam je w stronę Alec'a. Potem sięgnęłam po kilka T-shirtów z krótkim rękawkiem i długim. Do tego trzy bluzy, dwa sweterki i oczywiście nie mogłam zapominać, że była zima więc wzięłam stylowy, granatowy płaszczyk do pasa. Nie mogłam patrzeć na tę okropną pelerynę Alec'a więc wzięłam mu parę Jeans'ów, zwykłą koszulkę sportową i bluzę. Większość tych rzeczy trzymał Alec a ja korzystając z okazji, że byliśmy w galerii wpadłam do sklepu z walizami i torbami i innymi takimi i wzięłam największą walizkę na kółkach jaką mieli. Pomyślałam jeszcze, że dla mnie jakaś torebka na ramię też się przyda więc sięgnęłam po tą która mi się rzuciła w oczy i wyszłam po czym rzuciłam walizkę w stronę Aleca. No tak, jeszcze buty. Weszłam do obuwniczego, wzięłam parę kozaków i balerinki i już chciałam wychodzić ale przy wyjściu zauważyłam takie cudowne botki, że się zatrzymałam. Alarm zaczął piszczeć a ja nie wiedziałam co mam robić. Spanikowałam. Zakręciło mi się w głowie i chciałam upaść ale ktoś zawołał moje imię.
-Renesmee co ty robisz?!-krzyknął z oddali Alec po czym w sekundzie znalazł się koło mnie, złapał za rękę i szybko pociągnął do wyjścia. Zaczęliśmy biec jak najszybciej na parking. Kiedy szłam po buty Alec zdążył schować rzeczy do walizki więc nie był już tak bardzo załadowany. Bałam się Aleca. Bałam się, że na mnie nakrzyczy, że jestem nieostrożna i że tylko tracimy czas. Wbiegliśmy na parking i pędziliśmy w stronę samochodu ale ja nie zauważyłam progu oddzielającego miejsca parkowania i potknęłam się upadając na ziemię i ciągnąc za sobą Alec'a. Walizka odleciała gdzieś na bok a ja znalazłam się pod nieznanym mi właściwie mężczyzną. Teraz bałam się go jeszcze bardziej. On jednak zamiast się na mnie wkurzyć zaczął się śmiać. Nie zrozumiałam go.
-Niezła jesteś.-powiedział po czym nadal się śmiał. Miałam zdziwioną minę a do niego chyba nadal nie dotarło w jakiej jesteśmy pozycji.-A miało być tylko kilka ubrań. Skoro to jest kilka to ile ty kupujesz jak idziesz na prawdziwe zakupy?-zapytał ale przestał się śmiać gdy zauważył, że mi nie jest do końca do śmiechu.-Ale masz cudowne ocz...-chciał na pewno powiedzieć oczy bo patrzył się prosto w nie ale nie dokończył.-Sorki.-powiedział po czym wstał szybko i podał mi rękę.-A szczerze powiedziawszy nigdy się tak dobrze nie bawiłem.-dodał po czym i ja zaczęłam się śmiać.
-No ja również muszę to przyznać.-Odparłam bo tak naprawdę to ta odrobinka adrenaliny dobrze mi zrobiła.
-A tak właściwie to po co ci męskie ubrania?-zapytał ze zdziwieniem.
-One są dla ciebie. To, że ja chcę dobrze wyglądać nie znaczy, że ty możesz chodzić w tym...-chyba w porę ugryzłam się język.-wybacz ale to co masz na sobie raczej nie należy do najnowszych trendów.-dokończyłam nie chcąc go zbytnio urazić chociaż nie powinno mi być go w jakikolwiek sposób żal.
-Myślisz, że nie wiem. Ale nawet nie mam okazji, żeby się stamtąd wyrwać i gdzieś pojechać albo chociaż by przejść się na spacer.-odpowiedział.
-No to masz szczęście bo coś ci wzięłam.-rzekłam i przeszukując torbę odnalazłam rzeczy dla niego po czym mu rzuciłam.
-Ymm.. dzięki.-odpowiedział.-To może ja pójdę się przebrać gdzieś tam do lasu a ty zrób to w samochodzie.-nie czekając na moją odpowiedź rzucił mi kluczyki a sam pobiegł daleko. Wsiadłam do tego cudownego auta zabierając ze sobą wybrane ubrania i zamknęłam drzwi. Samochód nie należy do najwygodniejszych przebieralni ale znacznie bardziej wolę przebrać się w aucie niż w lesie. Zrobiłam to więc szybko i wysiadłam. Na zewnątrz ubrałam kurtkę i buty. Nie miałam lustra więc przejrzałam się w szybie samochodu. Miałam na sobie jasne rurki, zwykły top, płaszczyk i brązowe kozaczki. Tak sobie pomyślałam, że spokojnie mogłabym teraz uciec. Z tego co zauważyłam z bieganiny po sklepach to o dziwo jestem od niego szybsza. Ale co jeśli Alec mówił prawdę? Co jeśli zjawi się tu cała ich armia jeśli nie zjawimy się w Volterze na czas i faktycznie wywołam wojnę? Nie jestem pewna czy mówił prawdę, może tylko mnie zastraszał ale nawet jeśli kłamał to skutecznie. Uwierzyłam w to, że jestem Arowi potrzebna i że jeśli będzie trzeba to zjawią się po mnie. I w małej części uwierzyłam chyba też w to, że mogę mieć drugi dar i, że on pomoże w się stamtąd wydostać po jakimś czasie.
Po chwili przyszedł Alec i z mojego ewentualnego planu i tak zostały nici. Wyglądał zupełnie inaczej niż w tej pelerynie pseudo Batmana. Co więcej wyglądał bardzo przystojnie w tej sportowej bluzie i ciemnych jeans'ach. Podszedł bliżej, otworzył bagażnik i włożył do niego walizkę. Nie odzywał się do mnie i ja do niego też nie. Czułam, że nastała krępująca chwila. Skończyła się już zabawa.
-No cóż...-zaczął ale nie dokończył Alec. Podszedł za to do auta od strony pasażera i otworzył mi drzwi zapraszając tym gestem do środka. Nie miałam więc już żadnego wyjścia i wsiadłam niechętnie. Zatrzasnął drzwi i w sekundę znalazł się obok. Popatrzył niepewnie na mnie i ruszył w drogę. Ku mojemu zdziwieniu nie jechaliśmy w stronę lotniska tylko w stronę wyjazdu z miasta.
-Zaraz, gdzie jedziemy?-zapytałam zdezorientowana.
-Kiedy rodzina zacznie cię szukać na pewno będą przeszukiwać lotniska, porty, różne przystanki i tego typu miejsca. Najprawdopodobniej zaczną od tych najbliżej Seattle nie spodziewając się, że skorzystamy z tego w Olypie.-to było całkiem logiczne. Nie odpowiedziałam nic na tę wiadomość tylko odwróciłam się w stronę okna. Coś mi tu nie pasowało. Dlaczego ja faktycznie nie próbuję uciekać, dlaczego reaguję na to wszystko z takim spokojem? Dopiero teraz dotarło do mnie, że więcej nie zobaczę moich bliskich i nie zobaczę więcej mojego pokoju, domu, i okolicy. Bycie z Volturi to zobowiązanie na całe życie. Dopiero teraz zaczęłam panikować. Zrozumiałam, że tak naprawdę w ogóle nie mam zaufania do tego mężczyzny siedzącego obok mnie. Zaczęłam wręcz dusić się koło niego.
-Zatrzymaj się.-powiedziałam wściekła na siebie. Alec popatrzył na mnie jak na świrniętą.
-Po co? Nie będziemy tracić czasu.-powiedział.
-Zatrzymaj się bo wyskoczę!!!-wrzasnęłam jak opętana. Od razu wystraszony zjechał na pobocze.
-O co ci chodzi?-zapytał ale ja nawet na niego nie popatrzyłam i wysiadłam na zewnątrz. On zrobił to samo ale nie podchodził bliżej tylko stał przy samochodzie. Ja chodziłam koło niego w tą i z powrotem zastawiając się co ja mam teraz zrobić. Jak mogłam poddać się tak bez walki? Czego oni ode mnie chcą? Wszystko we mnie zaczęło buzować. Byłam wściekła na siebie, że tak po prostu weszłam w pułapkę przeciwnika. Jeszcze zamiast go nienawidzić to się z nim zaprzyjaźniałam. Z kimś, kto chciał mnie jeszcze nie tak dawno zabić razem zresztą mojej rodziny. Alec chyba zauważył moją wściekłość i podszedł bliżej chcąc mnie chyba uspokoić. Wyciągnął ręce przed siebie łapiąc mnie za ramiona.
-Renesmee co się stało?-zapytał łagodnie. Ja byłam tak wściekła, że nie dałam rady normalnie z nim rozmawiać. Zastosowałam chwyt unieruchamiający, który kiedyś pokazał mi Jasper, potem złapałam za gardło i rzuciłam daleko na kilkadziesiąt metrów. Uderzył o drzewo i upadł na ziemię. Widziałam po jego twarzy, że tego się nie spodziewał. Do tego to go na serio zabolało chociaż nieskutecznie próbował tego nie okazywać. Nadal rozwścieczona podeszłam do niego i podniosłam za bluzę. Trzymałam go mocno w ogóle się nie bojąc. Spojrzałam mu prosto w oczy zalewając go moją nienawiścią.
-Czemu ja cię nie nienawidzę?!-wrzasnęłam.
-Nie wiem.-odpowiedział cicho.
-Czemu?! Nie powinno tak być!-powtórzyłam jeszcze głośniej. Wszystko mi się mieszało, wszystko sobie zaprzeczało.-Powinnam uciekać...-dokończyłam.
-Ale przecież właśnie nie chcemy tego bo inaczej przyjedzie tu reszta z mojej fantastycznej rodziny i już nigdy nie będziesz bezpieczna ani ty ani cała reszta twojej rodziny. W ten sposób nie ocalisz nikogo. Poddając się teraz ocalisz całą rodzinę bez wyjątków. Nawet Jacob'a.-powiedział. Zapomniałam. Jak mogłam o tym zapomnieć?! Jak mogłam zapomnieć o tym, że pojechałam z nim aby chronić moich bliskich?Ale dlaczego wspomniał, że nawet Jacob'a? Co on miał do tego. Poza tym on mnie nawet już nie obchodził.
-Po co o nim wspominasz? On nie jest moją rodziną i nigdy nie był. Co on ma do tego?-zapytałam nadal wściekła.
-Powiem co ale w samochodzie. Bądź grzeczna i wsiądź do środka.-nakazał. Nie wiedziałam co teraz. Znowu mam się poddać? Ale czy to coś pomoże, jeśli będę z nim walczyć? Nawet jeśli ostatecznie uda mi się go zabić co jest mało prawdopodobne to co jeśli faktycznie doprowadzi to do prawdziwej wojny? Nie mogę ryzykować przyszłości moich bliskich. Zdecydowałam, że będę ją ratować mimo wszystko i wsiadłam znowu do samochodu. Do tego muszę się dowiedzieć jaki mam dar i czemu Jacob też by był zagrożony. Mimo że on mnie zranił to ja nie chciałam aby przeze mnie ktoś go zranił.

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział, szacun!!!
    Nie mogę się doczekać następnego.
    Czekam na kolejny rozdział :)
    Proszę, dodaj szybko!!!!
    Wika.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka! Świetne opowiadanie! Masz fajny styl pisania i ciekawe pomysły. Czekam na nn ;)
    Pozdrawiam!
    Ana

    P.S. Jeśli masz ochotę wpadnij do mnie. Też piszę o zmierzchu ;P renesmee-carlie-cullen.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny !!
    Czekam na nexta :)
    S.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow!!!
    No, prosze dodaj rozdział zrob to dla mnie. Prosze!!!
    Rozdział super zreszta jak zawsze.
    Kurde nigdy nie dawalam komentarzy, ale ja nie mogłam wytrzymac i musiałam ci to napisac
    Prosze dodaj rodzial!!!!!!!!!!!!! Prooooszeeee!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń