piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział 30: To na szczęście nie można czekać. Do niego trzeba dotrzeć. I chociaż droga jest trudna, warto nią podąrzać. "Na razie się wspinam, ale widoki będą piękne"

  No i jestem z ostatnim rozdziałem. Szkoda mi, że się już żegnamy ale mam jeszcze inne blogi. Chociaż jeden z nich zaniedbałam i chyba go zawieszę... Ale mniejsza z tym...
Czytajcie i proszę posłuchajcie muzyki, jest piękna, a to ostatni rozdział więc bardzo zachęcam.


Minął miesiąc...
I drugi...
I trzeci... I nadal nic...
Minął kolejny... a w końcu pół roku.. Nadal nic...
Kolejne trzy miesiące zleciały i nadal nic się nie działo. Nie było lepiej ani gorzej. Nie działo się nic. Leżał, jak żywy trup. Ciekawy paradoks ale tak właśnie jest. Niby żyje, niby jego serce jakoś bije od tych dziewięciu miesięcy a wydaje się jakby jednak nie żył.
Mijały kolejne miesiące i wciąż trwaliśmy w martwym punkcie. Ale przynajmniej ja chociaż dowiedziałam się przynajmniej co było z moim brzuchem. Miałam normalnie okres ale co z tego? Nic, skoro jak na razie nie miałam z kim założyć rodziny. Odwiedzała mnie Nathalie, Alec też wpadał. Przez te półtora roku moja rodzina całkiem się z nim zaprzyjaźniła. Rose cieszyła się, że ma siostrę. No i wszyscy byli jednego zdania. Uważali, że mizerniałam w oczach z każdym dniem ale co miałam zrobić skoro nawet nie chciało mi się żyć? Nie chciało mi się bawić moją nową mocą, nie chciało mi się jeść, nie chciało mi się wygłupiać z Emmettem, nie chciało mi się po prostu być. Od kiedy Jacob był w śpiączce właściwie nie wychodziłam z pokoju, w którym leżał. Czyli prawie przez półtora roku. To było przerażające ale co miałam zrobić? Nie chciałam go opuszczać nawet na minutkę. Moje serce chciało trwać przy nim nawet w nieskończoność jeśli by trzeba było. Zarazem jednak tęskniło za jago wewnętrznym ciepłem, za jego cudownym głosem, czułymi słówkami, pieszczotami i... pocałunkami. Po moich policzkach słynęły gorzkie łzy. Wciąż, tak jak zawsze trzymałam Jacoba za rękę i mówiłam do niego różne rzeczy. Wszystko co tylko przyszło mi do głowy, ale teraz, kiedy znowu płakałam i gardło mi się ścisnęło, po prostu milczałam. Czasami się bałam. Bałam się, że on się jednak nie obudzi... że robię sobie niepotrzebnie nadzieję na to, że będzie lepiej.
Jakiś czas temu podsłuchałam rozmowę moich rodziców. Najbardziej w pamięć zapadły mi słowa Belli: „Edward, nie chcę, żeby tak dalej było. Pamiętam jak.. w jakim stanie byłam ja, kiedy odszedłeś... A co jeśli Jacob nigdy już się nie obudzi? Nie czułeś nigdy czegoś takiego, ja tak. Tak bardzo się o nią martwię. Ta depresja ją wykończy...”. Myśląc nad tym poszłam do łazienki, do lustra. Dawno na siebie nie patrzyłam, nie zwracałam uwagi na to jak wyglądam. I teraz kiedy patrzyłam na swoje odbicie przestraszyłam się siebie samej. Włosy w strąkach, sińce pod oczami a z mojej całkiem ładnej figury zostały właściwie same kości i skóra. Podniosłam powoli swoją dłoń do twarzy. Moja skóra nie promieniała już dawnym blaskiem, brakowało mi tych rumieńców, które wywoływał u mnie Jacob prawie każdym swoim spojrzeniem. Była szara... ponura...Tak jak cała ja. A co.. A co jeśli Jacob się obudzi i mnie taką zobaczy? Co jak się mnie wystraszy i serce mu ze strachu stanie? Nie mogłam na to pozwolić chociaż to było bardzo... emm dziwne.. Ale postanowiłam przynajmniej bardziej o siebie zadbać. Poszłam więc szybko do siebie, do domku mojego i rodziców. Wzięłam prysznic, w końcu rozczesałam włosy i przebrałam się w jeansy, top, bluzę sportową i airmaxy. Na sportowo ale i ładnie. A nie niechlujnie tak było przed chwilą. Kiedy wysuszyłam włosy związałam je w kucyka i zeszłam na dół do rodziców. Wbiegłam tak szybko, że nawet się z nimi nie przywitałam.
-Hej.-Powiedziałam smutno ale na razie na nic więcej nie było mnie stać.-Idę na polowanie.-Dodałam smętnie.
-Poczekaj, zaraz się zbierzemy.-Odpowiedział Edward.
-Ale.. Ale ja chcę iść sama.-Spuściłam głowę przy tych słowach. Od pewnego czasu nawet z nimi nie rozmawiałam a teraz też nie chciałam spędzać z nimi czasu. Ale ja po prostu musiałam być w samotności. Poukładać sobie wszystko, odetchnąć od tego półtora roku czekania i nabrać sił na dalsze czekanie. I wiedziałam, że muszę to zrobić sama.
-Alee... Dasz radę? Nic ci się ni stanie? Nie wiem czy dobry pomysł Renesmee..-Obawiała się Bella. Nie dziwiłam się, miała do tego prawo.
-Nie martwcie się. Ja po prostu.. po prostu muszę sama sobie wszystko poukładać, przemyśleć, nabrać sił. Nic mi nie będzie. Spokojnie.-Starałam się jakoś ich przekonać.
-Tylko proszę, jeśli idziesz sama to nie oddalaj się za bardzo. I wróć niedługo.-Powiedziała i znowu wtuliła się w Edwarda. Łezka pojawiła się z moim oku na ten widok ale szybko mrugnęłam okiem żeby jej nikt nie zobaczył. Odwróciłam się na pięcie do drzwi i wyszłam. Przebiegłam się trochę w stronę La Push, upolowałam coś po drodze i pobiegłam dalej. Czułam się jakby jakaś mała cząstka mnie znowu odżyła. Napiłam się świeżutkiej krwi a nie takiej z pudełka jaką podawał mi Carlise kiedy nie chodziłam na polowania. Biegłam powoli dalej w stronę rezerwatu kiedy usłyszałam kogoś biegnącego za mną. Potem poczułam niesioną z wiatrem wilczą woń. Nie była to ta wspaniała won na którą czekałam od dawna ale na pewno wilcza. Wtedy ten wilkołak wbiegł we mnie, ale ostrożnie i delikatnie mnie przewracając. Ach ten Seth. Jak tylko zobaczyłam jego ślepia sama też się uśmiechnęłam, od tak dawna. Tarzaliśmy się przez jakiś czas w liściach. Wilkołak i ja, po czym w końcu się odezwałam.
-Cześć Seth, jak dobrze cie znowu widzieć.-Zdałam sobie strawę, że nie widziałam żadnego wilkołaka od... od kiedy wróciłam z Włoch. Tak. Zawył cichutko na moje słowa, oddalił się kilka kroków i kiwnął głową jakby prosząc abym za nim poszła. Tak jak podejrzewałam pobiegliśmy do jego domu, gdzie się szybko przemienił i ubrał. Potem rzucił mi się na szyję i szepnął do ucha.
-Nawet nie wiesz jak ja się cieszę. Tak dawno już Cię nie widziałem.-Powiedział wręcz lekko wzruszony.-Jak się czujesz Ness?-zapytał.
-Nie wiem Seth co mam już robić. To już półtora roku...-Głos mi się załamywał ale obiecałam sobie, że nie będę się załamywać. Dlatego zrobiłam jednie krótką przerwę i mówiłam dalej.-Tak mi go brakuje, zaniedbałam się przez ten czas.-Zwierzyłam się.
-Całkiem nieźle wyglądasz. Może nie tak zanim … to wszystko się stało ale naprawdę całkiem się trzymasz.-Powiedział chyba całkiem szczerze.
-Dopiero dzisiaj się ogarnęłam. Dobrze, że nie widziałeś mnie wczoraj, i przedwczoraj.. i przez ostatni rok.-Powiedziałam nawet się pod koniec uśmiechając.
-No niee! TY?! Zawsze byłaś taką wystrojoną laską, że jakoś trudno mi to sobie wyobrazić.-Podpuszczał mnie Seth. 

 
Dobrze zrobiło mi spotkanie ze starym przyjacielem, w końcu z kimś porozmawiałam, nawet się pośmiałam. Było dobrze. Wracałam sama do domu, Seth miał jakieś obowiązki kiedy rzeczywistość znów do mnie wróciła. Czułam się trochę lepiej ale ból i tak wrócił. Powolnymi krokami powlokłam się się pod dom Carlise'a, potem pod drzwi i do przedpokoju. Chciałam krzyknąć, że już jestem ale poczułam się tak, jakby brakowało mi sił. Wlokłam się dalej korytarzem, do pokoju, w którym leżał Jacob. Położyłam rękę na klamce, delikatnie nacisnęłam i popchnęłam drzwi, które cicho przy tym skrzypnęły. Ze spuszczoną głową wkroczyłam do pokoju, spojrzałam na łóżko i usiadłam na nim. Chwilę myślałam, a przynajmniej chciałam myśleć ale wydawało mi się jakby mózg mi się zwiesił. Spojrzałam znowu na łóżko...
nie było go!! Nie było z nim Jacoba. Łóżko było puste! Spanikowana szybko się podniosłam, rozglądnęłam dookoła i wybiegłam z pokoju. Po sekundzie wparowałam bez pukania do gabinetu Carlise'a i roztrzęsiona zapytałam.
-Gdzie Jacob?!
-No leży tam gdzie zawsze.-Odpowiedział Carlise nie spoglądając nawet na mnie znad swoich papierów.
-Nie jestem głupia! Nie ma go tam!-krzyknęłam jeszcze bardziej zdenerwowana tym, że on nie wie gdzie jest Jacob. Nie oglądając się już na Carlise'a wróciłam szybko do pokoju, w którym niegdyś leżał Jake. Gdzie on się podział? Nie mógł przecież sobie od tak wstać po półtora rocznej śpiączce i na spacer czy do kibla! A co jak ktoś go porwał?! Ale nie, to było niemożliwie bo nie czułam żadnego obcego zapachu. Rozglądnęłam się znowu po pokoju. Tym razem dokładniej. Biblioteczka i biurko były na swoim miejscu, jego łóżko i szafeczka nocna też, kwiaty w wazonie nietknięte... A za tą szafeczką było okno. Duże okno, na całą wysokość ściany. Takie samo jakie było w gabinecie Carlise'a i w wielu innych pokojach. I co dopiero teraz przykuło moją uwagę, było ono rozbite. Szkło leżało na podłodze a we framudze zostało tylko kilka części. To dlatego wiło mi po nogach chłodne powietrze. Wzięłam głęboki wdech i powoli zaczęłam się uspokajać bo jak na razie byłam tak spanikowana, że nie potrafiłam nawet trzeźwo myśleć. Wzięłam kolejny wdech i zamknęłam oczy.
Dobra, dobra, dobra. Spokojnie.-Mówiłam do siebie w myślach. Wzięłam kolejny głęboki wdech, próbując wyłapać jak najwięcej zapachów.-Ness, nie ma żadnego innego zapachu, nikogo tu nie było. Był tylko Jacob, tylko on. Ale skoro był tylko, to co się z nim stało?-Patrząc na rozbite okno, odpowiedź sama się nasuwała.-Uciekł. Tylko dlaczego? Jakim cudem? W którą stronę pobiegł?-Nie mogłam dłużej stać bezczynnie. Zrobiłam dwa duże kroki rozpędzając się i wyskakując przez okno. W tym samym czasie do pokoju wszedł Edward a zaraz za nim Carlise.
-Ness! A ty dokąd?!-Krzyknął Edward podchodząc bliżej.
-Muszę go znaleźć!-Odkrzyknęłam i już chciałam dalej biec ale mnie zatrzymał łapiąc za ramię.
-Idę z tobą. Nie możesz sama szwendać się po lesie w takim stanie.-Powiedział trochę ostro.
-Nie.-Odpowiedziałam szybko.-Muszę to zrobić sama. Muszę sama z nim pogadać, wszystko zrozumieć.-Sprostowałam.-Spokojnie, przecież dam sobie radę. Nie jestem już małą dziewczynką.-Dodałam, widząc, że nadal ma wiele przeciw temu abym szła sama. Ja się za to już trochę denerwowałam bo niepotrzebnie traciłam czas. Lekko wyszarpnęłam swoje ramię z jego uścisku i nie oglądając się za siebie pobiegłam w stronę lasu. Edward chyba chciał biec za mną ale usłyszałam wtedy głos Carlise'a.
-Edward.-Był to ton ostrzegawczy i bardzo surowy jak na niego. Ale ciszyłam się, że stał po mojej stronie. Oddaliłam się trochę od domu, nie bardzo daleko, zaledwie kilkanaście kroków, po czym stanęłam, rozglądnęłam się i łapczywie zaczęłam wdychać różne zapachy. Zapach lasu, różnych zwierząt, trawy, mojej rodziny, kwiatów i zapach, na który czekałam. Zapach Jacoba. Nie czekając już dłużej pobiegłam w kierunku, gdzie wydawał mi się najsilniejszy. Dobrze wybrałam bo już po chwili wpadłam na jego właściwy trop. Nie mógł uciec daleko, był przecież na pewno bardzo słaby. Nawet przez te dwie godziny przez które mnie nie było nie mógł w pełni odzyskać sił i wybiec z kraju. Biegłam tak dalej po jego zapachu, obraz lekko mi się zamazywał bo biegłam naprawdę szybko. Jego zapach stawał się coraz silniejszy. Biegłam jakimiś chaszczami, nie wiadomo do końca gdzie ale biegłam. Biegłam żeby go w końcu odnaleźć. Mimo że przez ten cały czas leżał u nas w domu to czułam się tak, jakby go jednak nie było. Biegłam dalej, osłaniałam twarz przed gałęziami, w nogę wbił mi się już niejeden kolec, jedną nogawkę spodni miałam już podartą a z dłoni lekko sączyła się krew przez te kolce jeżyn i gałęzie. Dlaczego musiał wybrać aż tak trudną trasę? Myślał, że tędy za nim nie pobiegnę? Nie zastanawiając się nad tym biegłam dalej. Moje serce zabiło mocniej gdy tylko na horyzoncie zobaczyłam zarys jakiejś postaci. Podbiegłam bliżej i w mojej głowie była tylko jednak myśl.-Głupi grzybiarz!-No ale nic, przebiegłam koło niego niezauważalnie szybko i biegłam dalej. Przebiegłam koło małego stadka saren, potem przez niedużą łąkę a potem znowu wbiegłam w las. Tym razem jednak trop ciągnął się po wąskiej ścieżce więc łatwiej mi się biegło. Widziałam też dużo więcej bo las znacznie się przerzedził. I w końcu, po tym wyczerpującym biegu zobaczyłam najprawdopodobniej jego. Tak, to musiał być on. Szedł kompletnie opadnięty z sił, potykając się co chwila, łapiąc drzew i drżąc z zimna. Jego widok sprawił, że przyśpieszyłam jeszcze bardziej.
-Jacob!-Nie mogłam się już powstrzymać i krzyknęłam za nim. Odwrócił się powoli i od razu przyśpieszył kroku. Próbował biec ale się potknął i upadł. Zanim dobiegłam podniósł się ale kolejnego kroku nie zdążył zrobić. Złapałam go szybko, objęłam w pasie i przytuliłam. Nie obchodziło mnie, co on sobie o tym pomyśli nawet jeśli jakoś się od wpoił we mnie. Chociaż nie wiem czy to możliwe. Wiedziałam, że wyglądam okropnie ale to też mnie nie obchodziło. Liczył się tylko Jake. Nareszcie poczułam to jego ciepło, to za którym tak bardzo tęskniłam. Chociaż wiedziałam, że nie jest tak ciepły jak zazwyczaj ale znacznie cieplejszy niż gdy leżał w śpiączce.
-Nie.-Powiedział ostro, złapał w pasie i odsunął stanowczo od siebie.
-Jacob, czemu uciekasz?-zapytałam spokojnie. Nie przejmowałam się tym co właśnie zrobił i powiedział.
-Nienawidzisz mnie! Pamiętasz?!-Niemal na mnie krzyknął ale w jego oczach widziałam kręcące się łezki.
-Jacob, przecież to nieprawda.-Westchnęłam.
-Daj mi już spokój dziewczyno, przecież wiesz o co mi tylko chodziło!-Znowu się wzburzył i chciał iść dalej ale złapałam go w łokciu.
-Oboje wiemy, że to też nieprawda. Jake. Przecież przybiegłeś mi na ratunek, poświeciłeś się dla mnie.
-To nie ważne Ness. Skrzywdziłem Cię. To się liczy. Musisz mnie nienawidzić. Musisz być bezpieczna.-Mówił załamany, nie wiedząc już co ma robić.
-Jestem bezpieczna. My Jesteśmy bezpieczni.-Powiedziałam po czym na siłę, mimo jego oporu przyłożyłam mu dłoń do twarzy i pokazałam śmierć Aro. Jedynie kilka sekund. Ale to wystarczyło aby nim wstrząsnąć. Po jego policzku popłynęła łza. Jedna, samotna łza. Popatrzył na mnie tymi dużymi, smutnymi oczami i powiedział.
-Tak cie skrzywdziłem. Tak bardzo Ness.-mówił.
-Myślałam, że zginąłeś, poświęcając się dla mnie. To wtedy cierpiałam najbardziej.-Powiedziałam. Wtedy Jake wziął mnie, przyciągając do siebie.
-Tak bardzo cię przepraszam. Ness... Tak bardzo mi przykro. Powinnaś mnie nienawidzić.-Gładził moje włosy, drugą ręką obejmował mnie w pasie. Ten jego dotyk, ten głos. Wrócił mój Jacob, ten, którego kocham.
-Nie mów tak, proszę. Żyjesz Jacob, to się dla mnie liczy.-Powiedziałam odsuwając się od niego troszkę.
-Nie mówię, że musimy być przyjaciółmi ale powiedz, że nasza znajomość się nie kończy.-Powiedział patrząc na mnie z nadzieją i smutkiem. To był ten moment, najlepszy, najdoskonalszy moment na ostateczne wyznanie mu, że... Wzięłam głęboki wdech, serce niemal mi stanęło otworzyłam buzię, chciałam coś powiedzieć ale... zacięłam się. Nie mogłam z siebie nic wydusić, nic powiedzieć.
-Jaa.. niee.-powiedziałam tylko. Ale ze mnie idiotka. Przecież wiem, że jest wpojony, kocha mnie, a i tak trudno mi wyznać to co chcę.
-Rozumiem Ness.-Powiedział zrezygnowany odwracając się ode mnie, chcąc iść gdzieś przed siebie. Musiałam to szybko odkręcić. Znowu złapałam go w łokciu, obracając do siebie i zanim dobrze złapał równowagę, stanęłam na palcach delikatnie przykładając swoje usta do jego. Jednak po sekundzie pogłębiłam pocałunek. Jake objął mnie w pasie mocno, drugą rękę kładąc na szyi i przyciągając jeszcze bliżej siebie. Ten pocałunek był nadzwyczajny, zupełnie inny niż poprzednie. Tak namiętny, nieopanowany i gorący, że nie potrafiłam przestać. Z każdą sekundą chciałam więcej, być bliżej. Czułam to samo, co tej nocy którą spędziłam razem z Jacob'em tylko, że znacznie, znacznie mocniej, znacznie głębiej, w sercu. Może to dlatego, że wiedziałam o wpojeniu, może dlatego, że na ten pocałunek czekałam ponad półtora roku a może dlatego, że teraz wyraźnie czułam, że Jake się nie ogranicza, że całuje mnie tak, jak zawsze chciał, że całuje mnie całym sobą. Odsunęłam się troszkę od niego i w końcu powiedziałam.
-Kocham Cię Jacob. Od zawsze i na zawsze.-Patrzyłam w jego oczy, które teraz stały się tak wielkie jak nigdy, jakby doznał szoku.
-Renesmee, ja, ja jestem w ciebie wpojony.-Wyznał drugi raz.
-Wiem Jacob. Wiem.-Odpowiedziałam jedynie nie czekając na jego reakcję. Wiedziałam, że wszystko sobie jeszcze kiedyś dokładnie wyjaśnimy a jak na razie nie chciałam tracić czasu i znowu go całowałam. Wiedziałam, że wszystko jest tak jak powinno. My koło siebie i nasze uczucia już nie skrywane. Byłam szczęśliwa.






 Jejku, dzięki wszystkim, którzy dotrwali do końca, tym, którzy komentowali i pomagali. W szczególności Jessie (nocna pisareczka). No i też innym, S., Wika, Kisak96, Cassie i pozostałym :D

Napiszcie ogólnie, co sądzicie o mojej książce.
Jak zakończenie?
Co byście zmienili?
I która piosenka najbardziej się wam spodobała? :D
Żegnam się z tego blogaa. :D
PAaa:** do usłyszenia na innych :D      

wtorek, 16 kwietnia 2013

Smutek... i KONIEC!!

Jejku.. wiem, że będziecie cholernie źli
Bardzo
Bardzo Bardzo..
Bardzo bardzo bardzo
ŹLI! ale cóż...
zawieszam bloga.....
TAK TAK TAK!! ZAIWESZAM
nie mam kompletnie pomyslu na dobre zakończenie,
czasu na myślenie nad nim też nie... 
Mam teraz tyyyle nauki, bo koniec roku się zbliża i nauczyciele się ogarnęli, że trzeba ocenki nadrobić.. :/
I jeszcze mam zawody konne w maju i mam więcej treningów i wgl tyle rzeczy mi się nagromadziło, że na prawdę.
Po prostu nie zostaje mi zrobić nic innego jak zawiesić bloga :(
przykro mi... do usłyszenia kiedyś.. :*





































































































































ŻART!!!!!!!!!!!!
Jejkuu.. ale ze mnie żartowniś ostatnio, to chyba przez tą pogodę mam taki dobru humorek :)
No nic, piszcie czy się nabraliście, chociaż teraz to już mogło być troszku przewidywalne...
Ale i tak nie mogłam sie oprzeć :D
Paaa... :D
a nowy rodział (ostatni) wktótce się ukaże :D

niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział 29: I kiedy już jest po wszystkim ja jeszcze nie czuję jakby to właśnie koniec tego koszmaru

Jeeej, Jeeeek, jEeeeeeeeeeJ!!! Jesteście kochani! Dzięki wielkie za te 2000 wejść!! Kiedy zakładałam tego bloga nie myślałam, że będę mieć chociaż połowę tej liczby :*
Dzięki jeszcze raz, a w szczególności chciałam podziękować Jessie (Angie, Nocna Pisareczka) bo jako pierwsza chyba zaczęłaś na prawdę czytać i komentować mojego bloga. Chciałam też podziękować Wiki, Kisak96, i oczywiście S. :D Dzięki dziewczyny :D

Druga sprawa to taka, że jestem z siebie dumna. Heheh nie powinnam tak myśleć a już tym bardziej się tym chwalić bo jeszcze popadnę w samozachwyt ale i tak cieszę się, że wszyscy daliście się nabrać i że chyba całkiem nieźle mi to wyszło :)
No a teraz już nie przedłużam bardziej, kolejny rodział przed wami :D Już przed ostatni :)


Pik... Pik...Pik...Pik...Tyle było w moim mózgu na chwilę obecną. Leżałam. Tego też byłam pewna prawie tak samo jak tego że nie było to moje łóżko. Szósty zmysł podpowiadał mi, że nie jestem sama w tym pokoju jednak nie słyszałam żadnych odgłosów. Panowała głucha cisza co chwilę przerywana jakimś piknięciem. Nie otwierałam oczu. Czułam, że mam za ciężkie powieki. Byłam zmęczona jak nigdy i cały mój organizm pracował w zwolnionym tempie. Usiłowałam przypomnieć sobie wydarzenia, które jako ostatnie zarejestrował mój umysł. Myślałam i myślałam ale nie wymyśliłam nic sensownego. Tylko jakieś zamazane obrazy i dziwne emocje mieszały się w mojej głowie. Wiem, że byłam po prostu kompletnie załamana. Nie mogąc sobie nic przypomnieć dałam za wygraną i uznałam, że nie ma to sensu. Zaczęłam więc uważniej nasłuchiwać i starałam się zarejestrować jakiekolwiek odgłosy. Przyszło mi to w sumie całkiem łatwo, o dziwo. Słyszałam spadające krople wody, gdzieś zaraz koło mnie. Wnioskowałam, że była to pewnego rodzaju kroplówka bo wtedy właśnie poczułam, że mam w łokciu wbitą igłę. Nie zastanawiając się nad tym po co, nasłuchiwałam dalej. Usłyszałam właśnie dźwięk, na który czekałam, na dźwięk, który potwierdził, że nie jestem sama w tym pokoju. Bicie serca. Było tak ciche, że ledwo je rejestrowałam. Biło też znacznie wolniej niż zapewne powinno i za słabo ale jednak biło. Tak bardzo chciałam się dowiedzieć kto tu jest. Uchyliłam najpierw powoli jedną powiekę, lewą, i rozglądnęłam się po pokoju. Poznałam go od razu. Łóżko, na którym leżałam stało pod przeszkloną szybą, była na wyciągnięcie ręki. Dosłownie zaraz obok łózka stała kroplówka tak jak się domyśliłam. Płyn w niej był jednak różowawy co dowodzi, że to była pewnie mieszanka jakiś substancji mineralnych, wody i oczywiście krwi. Akurat o tym, że jestem pół wampirem to nie zapomniałam. Naprzeciwko mnie była gablotka z książkami. Odetchnęłam z ulgą bo wiedziałam, że jestem w domu. Nie swoim, w domu Carlise'a ale jednak. A dokładnie w jego gabinecie, z którego wyniesiono biurko i postawiono na jego miejscu łóżko na którym leżałam. Pewnie dlatego, że obok mnie leżał jeszcze ktoś. Zamknęłam lewe oko aby móc otworzyć prawe i w końcu odpowiedzieć sobie na to pytanie. Patrzyłam na czyjeś nogi przykryte cienką kołdrą. Popatrzyłam wyżej i na wysokości bioder tego kogoś były ciemne, duże dłonie wyglądające całkiem znajomo. Nie mogłam ich jednak za bardzo skojarzyć. Patrzyłam wyżej, wędrując powoli wzrokiem posilnych rękach i ramionach. Zatrzymałam wzrok na umięśnionej klatce piersiowej. Unosiła się dosłownie o pół milimetra i z dużym mozołem. Zaczęłam przesuwać wzrok wyżej i wyżej, po szyi i w końcu dotarłam do twarzy....
To był on! Moje serce od razu zabiło mocniej i żywiej. Jego twarz wyglądała jak maska umarłego. Była nienaturalnie blada i w ogóle nią nie poruszał. Ja jednak wiedziałam, że on żyje. Nie mogłam już usiedzieć na miejscu. W sekundzie odzyskałam dawną siłę i otworzyłam drugie oko. Nawet nie wiem kiedy usiadłam na łóżku. Musiałam podejść ale przeszkadzała mi ta kroplówka. Nie oglądając się na nic oderwałam ją od siebie i spuściłam nogi na podłogę. Troszkę zakręciło mi się w głowie ale gdy tylko spojrzałam na niego, na drugim końcu pokoju od razu poczułam się lepiej. Powoli, powolutku podniosłam się i przytrzymując łóżka utrzymałam równowagę. Nabrałam w płuca powietrza prostując się i puszczając barierki. Byłam gotowa. Silna. Stanowczymi krokami podeszłam do niego ale gdy tylko zobaczyłam jego twarz w tym stanie nie dałam rady się stać o własnych siłach i upadłam na kolana łapiąc się jego łóżka. Zachłysnęłam się powietrzem i szybko złapałam jego rękę. Była zimna, przerażająco zimna a wiedziałam, że powinna być tak przyjemnie cieplutka. Trzymałam jego bezwiedne palce i wpatrywałam wprost w oczy. Zastanawiałam się czy tylko ja wiem o tym, że on żyje czy inni też. Nie wiem, może to nie jest dziwne ale on nie jest podłączony do żadnego urządzenia ani nawet do kroplówki. Wydaje mi się nawet, że to przez to, że nic mu nie pomaga tak długo dochodzi do siebie. Był po pachy przykryty kołdrą ale ja wiedziałam, że i tak mu zimno. Wróciłam więc do swojego łóżka i wzięłam z niego mój koc którym nakryłam go od stóp po szyję. Kiedy poprawiałam mu go pod szyją zobaczyłam jego bliznę. To ewidentnie był ślad po ukąszeniu przed wampira. I wtedy to się stało. Ból głowy uderzył mnie znikąd aż złapałam się za skronie. Znowu upadłam na kolana i wiłam się z bólu. Aż krzyczałam a wszystkie te obrazy, których brakowało w moim umyśle powróciły. Te beznamiętne , umierające twarze.. ich krzyki..Alec, Rodzice, sfora, śmierć Jacoba. Wszystko wróciło. Usłyszałam jak drzwi od pokoju się otwierają a do pokoju wpada Alice.
-Renesmee, Renesmee! Co się dzieje?-krzyczała spanikowana nade mną. Złapała moje ramiona i próbowała chyba popatrzeć w oczy ale zamknęłam je chwilę temu.-Emmett!-zawołała i poczułam w sekundzie jego obecność w pokoju.-Przenieś ją na łóżko.-Powiedziała i poczułam jak jego silne ręce przenoszą mnie na miękkie posłanie. Nie dałam jednak rady leżeć spokojnie. Z zamkniętymi oczami zeskoczyłam z łóżka i wpadłam na szybę przed którą wyleciałam. Trzask szkła oszołomił mnie jeszcze bardziej a po chwili wylądowałam na zimnej, mokrej trawie. Oczywiście za mną wyskoczył Emmett i przytłoczył mnie swoim wielkim cielskiem. Leżałam tam pod nim a Alice podeszła do mnie ze strzykawką. Ale ja wiedziałam, że nie mogę teraz tego przerwać, nie mogłam się poddać.
-Nie, Nie! Alice błagam! Nie teraz! Zaufaj mi!-krzyknęłam a ona stanęła jak osłupiała. Kręciłam się z jednej strony na drugą ale miałam ograniczone ruchy bo nadal trzymał mnie Emmett. I tak szybko jak wszystko się pojawiło to i zniknęło. Poczułam zmęczenie, ogromne zmęczenie. Leżałam bez ruchu i ciężko oddychałam. Wszystko się uspokoiło w moim ciele i mogłabym już wstać gdyby nie ten koleś na mnie.
-Emmett.-uśmiechnęłam się do niego.-Wiesz, jednak trochę ważysz.-powiedziałam przekornie ale on nie zszedł ze mnie tylko rzucił mi się na szyję.-Zaraz mnie udusisz.-powiedziałam udając, że się dławię.
-Nareszcie wróciłaś-powiedział roześmiany. Poniósł się w końcu i podał mi rękę. Wstałam szybko i otrzepałam się trochę.
-Renesmee!-krzyknęła Alice. Och! I ten jej wspaniały uśmiech. Tak bardzo mi go brakowało.
-Alice, tak tęskniłam.-powiedziałam i rzuciłam się cioci na szyję.-Jak dobrze być w domu. Ale dlaczego Jacob'owi nikt nie pomaga?-zapytałam udając złą.
-Oj Renesmee...-zaczęła smutna Alice.-On nie miał tam leżeć żebyś nie musiała na niego patrzeć gdy się obudzisz. Przenieśliśmy go tylko na chwilkę, mieliśmy go zaraz zabrać.-Tłumaczyła przygnębiona
-Ale o co ci chodzi? Dlaczego nie miałam na niego patrzeć? Właśnie jego widok spowodował, że odzyskałam siły.-powiedziałam ale nic nie rozumiałam.
-Przykro nam ale on...-powiedział Emm zwieszając głowę.
-Nie, nie, nie. Mylicie się. On żyje. Nie wiem jakim cudem bo teraz już pamiętam co się stało ale on żyje. Nie słyszycie jego serca?-zapytałam.
-No właśnie nie.-powiedział Emmett.
-Ale ja słyszę. Ja słyszę jego serce. Jest słabe i właśnie dlatego się zastanawiam dlaczego nie ma choćby podłączonej kroplówki.-Wytłumaczyłam o co chodzi.
-Ale Ness, jesteś pewna, że to jego serce słyszysz?-zapytała Alice.
-No a czyje twoim zdaniem serce miałabym słyszeć?-zapytałam lekko rozzłoszczona.
-No nie ważne. Masz rację. Więc trzeba coś podłączyć.-powiedziała Alice i weszliśmy za nią do środka. Wzięła z szafki pudełko z witaminami i rozpuściła go w woreczku z wodą z kroplówki. Ja przygotowałam świeżą igłę i wbiłam mu delikatnie w miejsce pod łokciem. Alice powiesiła ten woreczek na stojaku, którego wcześniej ja używałam i podpięła wszystko tak, jak powinno być. Okryłam dokładniej mojego wilczka i wyszliśmy z pokoju. Usiadłam wygodnie w salonie a obok mnie Alice.
-A tak właściwie to gdzie są wszyscy?-zapytałam bo nikogo innego nie było w domu.
-Poszli na polowanie. Powinni niedługo wrócić.-powiedziała Alice
-O rany. Ale byłam zmęczona po tym wszystkim. Długo spałam?
-Nie, tylko tydzień.-powiedziała ironicznie ciocia.
-Tak, tylko tydzień.-powtórzyłam po niej. Przypomniał mi się Alec i reszta moich nowych przyjaciół. Co było z nimi?-Ymmmm... Alice, a inni?-zapytałam.
-Jacy inni?-nie wiedziała o co mi chodzi.
-No, Nathan i Roxann i Heidi z Alec'em. Co z nimi, nie zostawiliście ich prawda?-dokończyłam z nadzieją w głosie.
-Nathan i Roxann mieszkają oddzielnie w mieszkaniu Nathana jeszcze z jego ludzkiego życia a Alec chyba razem z nimi... Emmett chyba całkiem polubił Aleca ale my nie jesteśmy co do niego przekonani...
-Jak możesz tak mówić?! To mój przyjaciel! Próbowaliście chociaż z nim rozmawiać?! Dlaczego im nie pomogliście?!-krzyknęłam na ciocię.
-Wiesz jak Edward z Bellą są nastawieni do Volturii, Carlise zresztą też. Ja sama nie wiedziałam co mam robić...
-To trzeba było chociaż z nim porozmawiać!-Powiedziałam zła.-On nie jest zły. Opiekował się mną w Volterze, był przy mnie jak prawdziwy przyjaciel.
-Nie wiedziałam...-tłumaczyła się Alice ale nie dałam jej dokończyć.
-To może trzeba było z nim porozmawiać?!-wrzasnęłam.-On nie jest zły! I nigdy nie był! Oddał za mnie życie! Naprawdę! Był gotów oddać za mnie życie, na szczęście jakimś cudem przeżył. A teraz jest nie wiadomo gdzie, nie wiadomo czy sobie radzi bo wy pozwoliliście mu odejść. Tak samo jak pozostałym. Muszę ich odnaleźć.-powiedziałam po czym ruszyłam do drzwi, w których pokazała się moja rodzina.-Cześć.-rzuciłam tylko do nim i poszłam przed siebie nie mając pojęcie gdzie się kierować.
-Co jest?-zapytał tato Alice a ona tylko wzruszyła ramionami. Postanowiłam wpaść na trop. Chyba byłam teraz silniejsza więc chyba dam radę ich wytropić. Skupiłam się na Alec'u i po prostu się udało. Czułam jego zapach jakby stał przede mną. Jego trop prowadził gdzieś do Seattle, na przedmieścia. Węszyłam wśród domów prowadzona jedynie jego zapachem. Wystarczyło się tylko na nim skupić i nie czułam nic innego. Kiedyś to nie było takie proste i cieszyłam się z tego jak wzrosła moja moc choć nie przyzwyczaiłam się do tego. Szłam dalej aż natknęłam się na drzwi nie za wysokiego apartamentowca. Miał może z osiem pięter a mieszkania w nim na pewno były bardzo drogie. Otworzyłam powoli drzwi i wsunęłam się przez nie. Tak jak myślałam, wszędzie kamery. Po mojej prawej stronie, za wysokim blatem siedział portier. Na jego plakietce widniało imię Leo. Zgaduję, że nie wpuści mnie tak po prostu.
-Pani do kogo?
-Ja do...-kurczę co miałam powiedzieć?-Ja do Nathana... Kurczę, wiesz co Leo, mogę ci tak mówić? Nie pamiętam jak ma na nazwisko.-Nawet nie wiem jak ma na nazwisko ale na głos o tym nie wspomniałam.-No taki, całkiem wysoki, jasne blond włosy. Ubrany na ciemno. Szedł z nim drugi chłopak. Ciemne włosy mniej więcej tego samego wzrostu. A z nimi czerwonowłosa dziewczyna...-tłumaczyłam jak najęta.
-Zgaduję, że do pana Nathan'a William'a Walker'a?-O no proszę, nigdy nie mówił, że ma tak ładnie na drugie imię.
-Y... tak do niego!Walker! Właśnie, jakoś mi umknęło!-powiedziałam udając rozbawioną z własnej głupoty chociaż cała ta sytuacja była dla mnie zabawna. Leo się do mnie uśmiechnął. Ciekawa byłam ile ma lat. Wątpię żeby miał skończoną trzydziestkę. Był naprawdę bardzo młody i całkiem przystojny ale zupełnie nie w moim stylu. Łysy mulat. Z twarzy trochę podobny do Chris'a Brown'a. Miał fajny kawałem z Pitbull'em. Jak to szło?
„You put it down like New York City I never sleep Wild like Los Angeles My fantasy.. Nanana” Tsaaaa...
-No nie wiem, mała czy mogę ci ufać, wyglądasz na niebezpieczną. A co ja w ogóle będę z tego miał?-wstał opierając łokcie na blacie przede mną i zbliżając się do mnie. Nie wiem jednak skąd wiedziałam, że nie ma on żadnych złych zamiarów typu napastowania mnie i zgwałcenia. Po prostu droczył się ze mną i.. flirtował! A to niedorzeczność! Zaśmiałam się w duchu.-No bo wiesz, on nie ma tak na nazwisko.-powiedział i uśmiechnął się anielsko.
-Dostaniesz całusa od ładnej dziewczyny, jeśli zadzwonisz i zapytasz czy mogę wejść.-zaproponowałam uśmiechając i udając niewiniątko.
-No nieładnie, próba przekupstwa.-zaśmiał się Leo.
-Leo, no proszę.-powiedziałam i robiąc proszące oczka. Położyłam mu rękę na ramieniu.
-No okej okej...-powiedział po czym znowu usiadł i podniósł domofon.-A tak właściwie jak masz na imię?-zapytał.
-Renesmee Cullen.-odpowiedziałam.
-Spoko.-powiedział rozbawiony.
-Panie Brown?-Brown, mhmm... Hah.-Jakaś Pani przedstawia się jako Renesmee Cullen.-Mówiąc to przejrzał mnie od góry do dołu wręcz rozbierającym wzrokiem. Szczerze to aż się trochę przestraszyłam bo wyglądał jak jakiś zombie wtedy. Chociaż to było całkiem przyjemne. No oprócz tego zombie. Pokręciłam głową odpędzając od siebie ten wzrok.-Możesz wejść. Ostatnie piętro drzwi na lewo.-przywróciły mnie do rzeczywistości słowa Lea. Uśmiechnęłam się przyjaźnie i poszłam w kierunku windy. Czułam na sobie jego wzrok aż do zamknięcia drzwi windy i dopiero teraz odetchnęłam z ulgą. Stresowałam się przy nim. Był jakiś taki dziwny. Owszem trochę czarujący ale po tym zombie mi przeszło. Opadłam na ścianę windy wycieńczona tym udawaniem wesołej, młodej dziewczynki. Tak naprawdę byłam załamana. Myślałam, że po powrocie do domu wreszcie będę mieć choć trochę odpoczynku. A tu co? Moja rodzina nie potrafiła choć przez ten tydzień zając się moimi przyjaciółmi, a przynajmniej im pomóc. Jacob jest w strasznym stanie a ja sama też jestem wycieńczona. Na sto procent jestem pewna tylko jednego, że muszę znaleźć sposób aby przywrócić Jacob'a do życia. Winda wlokła się powoli aż mnie to męczyło a mogłam pobiec schodami. Nabierałam w płuca duże ilości powietrza co miało przynieść mi jakiegoś rodzaju ulgę ale nie czułam się lepiej. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo spragniona byłam głosu Jacob'a. Tak za nim tęskniłam, że sprawiało mi to niemal fizyczny ból. Przełknęłam ślinę, nabrałam w płuca tyle powietrza, że aż zawirowało mi w głowie. Nie za bardzo wiedziałam co się stało. Huczało w niej jakby strzelały mi tam pioruny. Wszystko było takie rozmazane, że nie widziałam nawet tych zmieniających się cyferek oznaczających na jakim piętrze obecnie jestem. Zatoczyłam się jak pijana, wystawiłam rękę gdzieś przed siebie żeby oprzeć się o drzwi ale zanim moja ręka się o nie oparła otworzyły się z tym dzwoneczkiem, który jeszcze przez długi czas rozbrzmiewał w moich uszach. Już leciałam na twarz, już miałam zetknąć się z tą zimną podłogą i złamać sobie nos i leżeć w krwi aż znajdzie mnie jakiś bezdomny i zje na podwieczorek. Super! Jeszcze majaczę w myślach. Wydawało mi się powinnam była już upaść ale nic nie widziałam a do tego miałam jakieś niejasności w funkcjonowaniu świata. Wydawało mi się, że minęły już wieki od kiedy zaczęłam upadać ale przecież czas się nie zatrzymał. Już prawie całkiem odleciałam ale wtedy złapały mnie czyjeś miękkie i przyjemne w dotyku ręce. Słyszałam jakieś szumy ale nie miałam pojęcia co oznaczają. Poczułam jak ten ktoś mnie podnosi i właśnie jestem niesiona w czyiś silnych ramionach. Wtuliłam w niego policzek bardziej i nie zastanawiałam się dokąd jestem niesiona. Potem poczułam pod sobą coś miękkiego i przyjemnie chłodnego. Jego zimne ręce dotknęły mojej twarzy i zniknęły. Moje serce zaczęło bić szybciej. Bałam się. Czułam, że jestem sama w tym pomieszczeniu. Mój wybawca od tragicznego upadku mnie opuścił. Oddychałam równie niespokojnie. Po chwili jednak się uspokoiłam bo ten ktoś powrócił. Na mojej głowie pojawił się letni kompres a na moim ramieniu jego ręka. Złapałam ją i pociągnęłam go bliżej do siebie. Chciałam, żeby mnie przytulił. Chciałam czuć się bezpieczna. Spełnił moją niemą prośbę i objął mnie ramieniem wsuwając je pod moją szyję. Już mi zaczęło całkiem przechodzić więc otworzyłam oczy i zobaczyłam znajomą twarz wpatrzoną we mnie. Alec. Mój Alec. Uśmiechnęłam się do niego mając nadzieję, że zrobi to samo ale patrzył na mnie poważnie. Podniósł się do pozycji siedzącej i pomógł zrobić mi to samo. Znajdowaliśmy się w ogromniej sypialni urządzonej w bardzo nowoczesny sposób. Miała niebiesko-szare kolory, które działały bardzo uspokajająco. Sami znajdowaliśmy się na ogromnym, wygodnym łóżku. Oglądnąwszy już pokój spojrzałam na Alec'a. Sięgnął ręką na stoliczek przy łóżku i podał mi kubek. Zajrzałam do niego ale czego mogłam się spodziewać? W nim była krew.
-Nie wolno chodzić nigdzie na głodniaka.-powiedział ale nie było w tym ni krzty humoru. Spojrzałam na niego zła, że tak mnie wita i poirytowana, że nie pomyślałam o tym jak bardzo jestem głodna przed wyjściem. Wzięłam łyka i nagle mnie zatkało. A co jeśli to krew człowieka? Nie poruszyłam się i spoglądałam niepewnie na kubek.-Nie martw się. To krew z krowy. Nathan kupił całego cielaka i sami go... no ten.-powiedział drapiąc się w głowę.-W każdym razie to jest taka krew zapasowa.-dodał i kazał wypić resztę. Od razu poczułam się dużo lepiej. Postawiłam kubek na stoliku i spojrzałam na Alec'a. I co teraz? Trzeba się chyba jakoś przywitać.
-Cześć Alec.-zaczęłam.-Dzięki za ratunek.-powiedziałam wdzięczna i lekko się uśmiechając.
-Dlaczego nic nie jadłaś? Czy ty jesteś mądra? Mogło ci się coś stać!-powiedział lekko podnosząc głos.
-Nie krzycz na mnie! Powinieneś mi podziękować, że w ogóle przyszłam zobaczyć jak sobie radzicie! Chciałam wam pomóc ale jak widzę nic tu po mnie!-krzyknęłam i podniosłam się szybko z łóżka. Szłam do drzwi ale Alec szybko złapał mnie za łokieć i obrócił do siebie pociągając w swoją stronę tak, że wpadłam na niego a on zacisnął swoje ręce wokół mnie.
-Przepraszam. Stęskniłem się za tobą.-powiedział spokojnie.
-A tak właściwie to gdzie jest reszta, bo przecież to Nathan zgodził się, żeby mnie wpuścić?-zapytałam bo stojąc w otwartych drzwiach za uwarzyłam, że salon i przedpokój są puste a mieszkaniu panuje cisza więc pewnie w innych pomieszczeniach też nikogo nie ma.
-Powiedziałem Leo, że Nathan jest w łazience ale, że chce cię wpuścić. A oni są na polowaniu.
-Aha. Okej. Ja przyszłam wam pomóc bo dowiedziałam się właśnie, że moja wspaniała rodzinka nawet wam nie pomogła załatwić jakiś lewych papierów , a ja nauczyłam się nieco od Jasper'a więc... Nie mamy na co czekać. A tak przy okazji. Dziękuję, że całkiem nie uciekłeś.-Wzięłam go za rękę i ruszyłam z Alec'em do jednego znajomego rodziny, który nam organizował paszporty, dokumenty i inne takie. W końcu trzeba mieć takie układy a dużo osób poleci na kasę. Moja mama już raz organizowała u niego paszporty dla mnie i Jacob'a, gdybyśmy musieli uciekać przed Volturi. Przed drzwiami Alec się zatrzymał.
Popatrzyłam na niego zdziwiona.
-A co z Nathanem i Roxann?-zapytał. No tak, no to zaczekamy. Pomyślałam, po czym wróciliśmy do mieszkania. Opowiedziałam Alecowi o moim darze, zwierzyłam się z mojego samopoczucia i tego, że brakuje mi Jacoba. Obiecał, że pomoże mi w ratowaniu Jacoba jeśli tylko będzie umiał. Nie dało mi to tak dużej satysfakcji jaką dałby mi powrót Jacoba do tego świata ale troszkę mnie to podniosło na duchu. Wiedziałam, że nie jestem sama i mam na kogo liczyć.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I co myślicie?
Domyślam się, że nie możecie się doczekać ostatniego rozdziału :D
Komentujcie, komentujcie, komentujcie :D


sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 28: Jestem taka tym wszystkim zmęczona. Ale Dowiedziałam się kim jestem, co tu robię i co będę musiała robić i to mnie uskrzydla. Bo zawsze trzeba wiedzieć kim się jest

Kiedy będzie 2000 wyświetleń? Dacie radę jutro? hehe :D

A teraz rozdzialik bo zakończyłam w takim momencie, że szkoda gadać... To już niestety ostatni rozdział.. A może stety? W końcu koniec. W każdym razie dzięki wszystkim, którzy wytrzymali do końca, dziękuję tym, którzy komentowali i tym, którzy przyczynili się do tak wysokiej liczby odsłon tej witryny. Buźki :**
Miłego czytania :D



Stanęłam roztrzęsiona nad Jake'em czekając aż nadejdą „goście”. Nie miałam pojęcia na co mam się przygotować. Kroki były coraz głośniejsze, już coraz bliżej. Wtedy zaczęłam nie dowierzać własnym oczom. W przejściu stanęli Carlise i Alice. Nie zastanawiając się nad niczym, nie odpowiadając sobie na żadne z pytań, które od razu pojawiły się w mojej głowie, zapłakana pobiegłam w ramiona mojej cioci a Carlise od razu zajął się Jake'em.
-Alice!-płacząc mówiłam do niej.-On nie żyje. Co ja teraz zrobię? I w ogóle już nic nie rozumiem. Nie wiem już nawet kim jestem. Jak się tu znaleźliście? Gdzie jest reszta?-pytałam szybko ale nie czekając na odpowiedź podeszłam do Carlise'a.
-Co z nim?-zapytałam ocierając łzy.
-Renesmee...-powiedziałam smutno. Już wiedziałam. Nie miałam się nawet co łudzić.
-Ale musimy go stąd zabrać.-powiedziałam smutno na co Carlise kiwnął głową.-Chodźmy, na co czekamy?-zapytałam.
-Lepiej, żebyś tu została.-Powiedziała Alice.-Na górze trwa walka. My mieliśmy cię znaleźć i trzymać jak najdalej od pola bitwy.-Powiedziała Alice.
-Nie! Ja muszę tam iść.-Stwierdziłam i zaczęłam biec w stronę wyjścia ale złapała mnie w tym czasie Alice i zatrzymała. Trzymała mnie całkiem mocno w pasie i odwróciła tyłem do wyjścia.-Póść mnie!-krzyknęłam i szarpnęłam się. Raz. Wystarczył jeden raz i już byłam wolna. Tylko jednym ruchem szarpnęłam ręce Alice odsuwając je od siebie. Kiedyś z pewnością nie byłabym w stanie tego zrobić.
-Co się z tobą stało?-Zapytała lekko zaszokowana Alice.
-Przepraszam ale ja naprawdę muszę tam iść. Muszę im pomóc, dam radę Alice, tylko popatrz.-Powiedziałam po czym na mojej ręce zapłonęła niewielka kula ognia. Alice opadła szczęka ale ja nie miałam czasu na dłuższą rozmowę czy jakieś pokazy z ogniem. Nie czekając na jej reakcję wybiegłam z podziemi i wbiegłam do sali tronowej gdzie toczyła się walka. Zamarłam na ten widok. Było tyle trupów, tyle ściętych głów, tyle krzyku i hałasu. Jedni razili swoimi darami, inni się na nich rzucali. Myślałam, że jestem silna ale to było dla mnie straszne. Podeszłam kilka kroków przed siebie powoli się rozglądając i dostrzegając znajome twarze. Ja widziałam ich wszystkich, Jaspera, Emmetta, Aro, Sam, Embry, Bella, Marcus, Leah.. Ale wydawało się jakby oni nie widzieli mnie. Wszystko toczyło się wokół mnie, stałam w samym centrum walki jak kołek a jednak byłam nadal nietknięta. Widziałam jak zabijają się nawzajem, widziałam jaki ten świat jest brutalny. Zauważyłam, że jakiś wilkołak padł na ziemię. Nie znałam go, był nowy. Walczył za mnie chociaż nawet się nie znaliśmy. Co z tego, że pewnie z rozkazu Sama. Ważne, że tu był. Walczył o nieznaną mu osobę, oddawał za nie życie. Mimo że świat jest brutalny to jest na nim dobro. Jest przyjaźń i miłość, o którą trzeba walczyć. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech, opanowałam wszystkie emocje po czym skupiłam się na Aro. Wyczułam go nawet na niego nie patrząc. Otwierając szeroko oczy ruszyłam na niego biegiem. Rozpędzona mijałam wszystkich po kolei, którzy się na mnie oglądali.
-Renesmee!-Krzyknął za mną Edward ale ja nie miałam zamiaru się zatrzymać. Nie mogłam. Gdy już byłam blisko Aro złapałam go za gardło wbijając mu paznokcie w skórę po czym wgniotłam go w ziemię. Czułam, że wszystkie oczy zebrane na sali patrzą tylko na mnie. Serce waliło mi z zawrotną prędkością i teraz chyba tylko jego bicie było słyszalne na sali. Wszystko się bowiem zatrzymało, nikt nie miał śmiałości się poruszyć czy odezwać. Wpatrywali się we mnie z niecierpliwością a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Zamarłam w bezruchu trzymając go za to gardło. Aro to wykorzystał, szybko złapał moją rękę, wyginając ją i zaciągając do podłogi. To on teraz trzymał moje gardło.
-Jednak to twój koniec Renesmee Cullen.-To były ostatnie słowa jakie usłyszałam a ostatnie co zobaczyłam to Edward rzucający się w naszą stroną. Jednak Aro był szybszy. Wbił swoje paznokcie mocniej, drugą ręką złapał moją głowę i już po sekundzie nie było mnie na tym świecie. Poczułam za to przy sobie czyjąś obecność. Obecność kogoś bliskiego, kogoś kto od zawsze był przy mnie, kogoś kogo zawsze kochałam. Poczułam przy sobie Jacoba. Poczułam przy sobie jego duszę. Teraz mogliśmy na zawsze być razem w świecie zmarłych...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak się podoba ostatni rozdział? Może troszkę smutny ale czy nie piękny? 
Z resztą sami komentujcie... Napiszcie też jakie zakończenie byście woleli...

 .
 .
 .
 .
 .
 A i jeszcze jedno.














 ŻART!!!!! :P :D
 Ciąg dalszy...

To on teraz trzymał moje gardło.
-Jednak to twój koniec Renesmee Cullen.-powiedział złowieszczo. Kątem oka zobaczyłam ja Edward zrywa się mi na ratunek. Aro w tym czasie mocniej zacisnął moje gardło ale ja nie byłam przecież bezbronna.
-Nie tym razem.-Odpowiedziałam z szachrajskim uśmieszkiem na twarzy po czym Aro zapłonął żywym ogniem. Edwarda to zatrzymało. Wszystkie wampiry bały się ognia, zabijał je od razu. Mnie jednak on nie dotykał, nie parzył. Był mój. Przetoczyłam palącego się trupa Aro na bok i wstałam. Wszyscy wpatrywali się we mnie niezdolni do niczego. Mimo że nie lubiłam zabijać to nie mogłam zwlekać i czekać na to, aż znowu ktoś z naszych poniesie te złe konsekwencje z walki. Zamknęłam więc oczy i podpaliłam tych, którzy musieli zginąć. To były najgorsze trzy sekundy w moim życiu. Słyszałam ich krzyki, przeraźliwie jęki, ostatnie słowa. Nie wiedzieli co się z nimi dzieje. Mimo że zapadła już cisza to w moich uszach nadal dzwoniły te krzyki. Opanowałam oddech, rozluźniłam mięśnie i powoli otworzyłam oczy. Tym razem ukazały mi się już jedynie znajome twarze. Twarze, które nie były jak kamienne posągi i w których widziałam swoich przyjaciół. Nie była to tylko moja rodzina. Ocaliłam też Nathana i Roxann. Znałam ich przeszłość i wiedziałam, że nie zasługiwali na śmierć. Odnalazłam w końcu też twarze, za którymi tęskniłam najbardziej.
Edwarda i Bellę. Podbiegłam do nich czym prędzej i przytuliłam się do obojga naraz.
-Renesmee.-wzruszyła się mama.
-Tak bardzo mi was brakowało.-szepnęłam a mój uścisk się wzmocnił. Staliśmy tak przez chwilę, może dwie kiedy w drzwiach wejściowych stanął Alec. Oparł się ręką o futrynę i spojrzał na mnie, na tą scenę. Uśmiechnął się do mnie ale widziałam w jego oczach sutek. W tym czasie Edward się do niego odwrócił, warknął i zaczął biec w jego kierunku. Alec nie robił nic, stał czekając na śmierć. Alec myślał, że zasługuje na śmierć, że jest zły i niezdolny do uczuć. Ja jednak znałam go lepiej niż on sam siebie i wiedziałam, że nie zasługuje na śmierć. Dlatego właśnie wyrwałam się z uścisku Belli, wyprzedziłam z łatwością Edwarda i stanąłem przed Alecem osłaniając go swoim ciałem.
-Nie!-krzyknęłam na Edwarda, który oszołomiony, zatrzymał się tuż przed nami.
-Co ty wyprawiasz?!-Zapytał Edward.-To jeden z nich!-Krzyknął.
-On ma rację Ness-Powiedział cicho Alec.
-Nieprawda! Nie zasługujesz na śmierć!-powiedziałam zła na Aleca, że źle o sobie myślał i na Edwarda, że chciał go zabić.-To mój przyjaciel, wspierał mnie, pomagał mi. Nie pozwolę go zabić!-Ostrzegłam wszystkich na tej sali.-Przez cały ten czas był dla mnie jak brat, kocham go jak członka rodziny i tak też go będę traktować. Ty też powinniście.-Powiedziałam po czym odwróciłam się do niego i przytuliłam mocno.-Wróciłeś. Ale jak? Przecież ona cię zabiła.-Zapytałam.
-Żaden dar nie zabija.-powiedział Alec.-Byłem po prostu bardzo osłabiony, jakby
w śpiączce.
-Żaden oprócz mojego.-Uśmiechnęłam się do niego.
-A zatem wiesz już, kim jesteś?-Zapytał dumny ze mnie.
-Tak ale opowiem ci wszystko innym razem.-Powiedziałam. Koło nas do sali weszli Alice z Carlisem, niosący ciało Jacoba. Moje serce już nie nadążało. Podeszłam do Roxann i ostatkiem sił ją poprosiłam.-Proszę, przenieś nas wszystkich do Forks.-Uśmiechnęła się tylko przyjaźnie i kiwnęła głową.-Zajmijcie się Alecem, proszę.-Powiedziałam jeszcze do rodziców po czym opadłam na posadzkę. Nie miałam już na nic sił. Szybko jednak znalazłam się w czyiś silnych ramionach. Uchyliłam jeszcze oczy i zobaczyłam twarz Edwarda. Przyłożyłam mu rękę do twarzy i pokazałam swoje wspomnienia z Alecem. Chciałam mu udowodnić, że jest dobry i że mi na nim zależy. Potem już odpłynęłam do krainy snów.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
A jednak nie koniec!!!
I co uważacie? KOMENTUJCIE!!
Daliście się nabrać? Piszcie, piszcie, piszcie!!


piątek, 12 kwietnia 2013

Rozdział 27: ....żadna wielka miłość nie umiera do końca. Możemy do niej strzelać z pistoletu lub zamykać w najciemniejszych zakamarkach naszych serc, ale ona jest sprytniejsza -wie, jak przeżyć. Potrafi znaleźć sobie drogę do wolności i zaskoczyć nas, pojawiając się, kiedy jesteśmy już cholernie pewni, że umarła, albo, że przynajmniej leży bezpiecznie schowana pod stertami innych spraw...

Dotrzymuję słowa i oto przed wami kolejny rozdział książki pt. "Equinox" . Nawet zaprojektowałam z nudów własną okładkę. Jak was się podoba?

Rano obudziłam się bardzo przygnębiona. Ubrałam się leniwie i ogarnęłam trochę włosy. Wyszłam z łazienki i popatrzyłam na Alec'a. Wydawał się jakby spał i miał się zaraz obudzić. Trochę czułam, że jeszcze się do mnie odezwie ale czułam też, że jego już nie ma na tym świecie. Czułam po nim jedynie pustkę dzwoniącą w moim sercu z utęsknienia. Z drugiej strony wydawało mi się, że jestem psychiczna, zostawiając jego ciało tutaj. Ale nie wiedziałam co mam robić a nie chciałam go zostawiać.
Chciałam się przede wszystkim w końcu dowiedzieć kim jestem i mieć to wszystko za sobą. Kręciłam się bezczynnie po pokoju co chwilę patrząc na Alec'a. Chyba byłam jakaś nienormalna biorąc do pokoju trupa. Ale nadal nie potrafię się z nim rozstać. Wtedy ktoś nie pukając do drzwi wszedł do pokoju. Przeraziłam się bo była to Jane.
-Teraz już żarty się skończyły.-powiedziała złowrogo po czym podeszła, złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Zeszłyśmy na sam dół ale nie do sali tronowej Zeszłyśmy jeszcze niżej ale nie do piwnic. Otworzyła jakieś tajemne przejście którym teraz szłyśmy. Biegło trochę pod górę aż w końcu u wylotu była ogromna sala. Była znacznie większa niż sala tronowa. Na środku był wielki... nie wiem co to było ale wyglądało trochę jak wielka miska, w której palił się ogień. Ogólnie sala była pogrążona w pół mroku jednak pod sufitem były spore okna. Ja na stojąco spokojnie bym się w nich zmieściła. Właśnie, sufit, to mnie zaciekawiło. Był bardzo wysoko. Myślę, że około dziesięć metrów nade mną. Domyśliłam się, że mniej więcej dolna połowa sali jest pod ziemią a górna nie. Stąd okna tam. Na ścianach również paliły się pochodnie. Ciekawa była komu się wcześniej chciało je zapalać. Wtedy Jane mnie puściła i stanęła ze dwa metry przede mną.
-Wiesz, mam już serdecznie dość tych twoich podchodów i gierek. Pora zakończyć to raz na zawsze zanim będziesz za silna abym mogła cie pokonać. Ja nie jestem taka naiwna jak Aro. A wiesz, mogłaś być najsilniejszą wampirzycą na świecie. Na wieki. Wystarczyło tylko, że ugryzłabyś tego mężczyznę a spokojnie mogłabyś nas pozabijać. Stałabyś się wtedy pełnym wampirem. Oczywiście naszym celem.-mówiła spokojnie choć mrożącym krew w żyłach głosem. We mnie tymczasem wszystko zaczynało się gotować. Zamiast strachu, w moim sercu paliła nienawiść.-Było tak cię nastawić abyś myślała, że nas nie pokonasz...
-Nie musisz mi mówić wszystko wiem.-powiedziałam znudzona.
-Ale jakim cudem się dowied...?-chciała zapytać ale uprzedziłam ją swoją odpowiedzią.
-Wiesz... szczerze mówiąc zupełnie nie wiem jakim cudem ale mam znacznie lepszy słuch. Z tego co mi się wydaje to wzrok i węch także. Nawet znacznie lepszy od was. Za każdym razem kiedy myśleliście, że was nie słyszę to ja słuchałam waszych rozmów jakbyście stali koło mnie.-wytłumaczyłam.
-Nie ważne. W każdym razie to koniec.-powiedziała Jane po czym skupiła swój wzrok na mnie. Bałam się, już chciałam krzyknąć ale... nic nie poczułam. Nic a nic. Zaszokowana Jane patrzyła na mnie tak jakby jej miały zaraz gałki oczne wyjść. Jednak to nie działało. Nadal stałam nietknięta.-Cóż a zatem będę musiała cię zabić gołymi rękoma.-krzyknęła rozwścieczona i rzuciła się na mnie. Nie miałam pojęcia czy umie walczyć i czy dam sobie z nią radę. Byłam tak oszołomiona, że nie zauważyłam kiedy mnie dopadła, złapała za ramiona i kopnęła w brzuch, który i tak był już lekko obolały. Uderzyłam z impetem o ścianę i dopiero teraz zrozumiałam co się dzieję. Zawsze byłam dzielna, a przynajmniej starałam się nie poddawać bez walki. Podniosłam się szybko choć miejsce po uderzeniu nadal od niego pulsowało. Zacisnęłam pięści i powiedziałam sobie, że mimo wszystko muszę walczyć. Muszę pomścić śmierć Alec'a i wszystkich, których skrzywdzili Volturi nawet jeśli sama mam przy tym zginąć. Popatrzyłam na nią. Stała i nic nie robiła. Nie wiem dlaczego ale nie mogła się ruszyć i coś mi podpowiadało, że to moja sprawka. Nie wiedziałam tylko jakim cudem to zrobiłam. Nie tracąc więc czasu podeszłam do niej, popatrzyłam prosto w teraz już trochę przestraszone oczy i przewróciłam ją na podłogę. Potem szybko podniosłam za szyję do góry i kopnęłam mocno w to samo miejsce, w które on kopnęła mnie. Nie miałam pojęcia skąd we mnie tyle siły i energii. Czułam nienawiść ale nigdy nie byłabym zdolna do czegoś takiego. Uderzyła w jakiś posąg stojący za nią i rozwaliła go w drobny mak. Czułam jak coraz bardziej przepełnia mnie nienawiść, która zajmuje miejsce miłości w moim sercu. Wystraszyłam się tego śmiertelnie bo czułam, że tym samym staję się taka jak ona a nie chciałam tego. Opętał mnie taki strach przed samą sobą, że straciłam panowanie nad sobą a za razem i nad Jane. W momencie się pozbierała, podbiegła do mnie, złapała moje przerażone ciało za szyję i wręcz wgniotła mnie z impetem w marmurową posadzkę. Czułam jak ustępuje ona pod moim ciałem, które nie mogło aż znieść tego bólu. Moje serce w ogóle nie nadążało za dostarczaniem odpowiedniej ilości krwi do poszczególnych narządów. Chciała rozerwać mnie na strzępy ale wtedy coś odwróciło moją uwagę. Poczułam jego zapach. Poczułam go. Nie wiedziałam skąd się wziął. Może już byłam nie w tym świecie ale poczułam zapach Jacob'a. Ten zapach, którego tak bardzo mi brakowało. Ten przyjemnie drażniący moje zmysły a za razem rozbudzający je. Wdychałam go z przyjemnością zapominając gdzie jestem i co się dzieje. Nagle usłyszałam dźwięk rozbijanego szkła. Popatrzyłam w kierunku skąd dochodził ten dźwięk i jedno z okien, które teraz było rozbite. Nim zdążyłam spojrzeć co je rozbiło, coś olbrzymiego porwało Jane znad mnie i rzuciło nią w ścianę. To olbrzymie coś pozostawiło po sobie ten wspaniały przyjemny... Dotarło coś do mnie. Szybko się podniosłam, odskoczyłam wystraszona o kilka metrów i spojrzałam w tamtą stronę. To był on. Pod postacią tego cudownego, rdzawo-brązowego wilkołaka, którego tak mi brakowało z czego dopiero teraz zdałam sobie sprawę. Patrzyłam oszołomiona na niego a on na mnie z utęsknieniem. Wtedy przypomniało mi się co obiecałam mu kiedy następnym razem go spotkam. Nie, nie mogłam go zabić. Nie było takiej opcji. Nigdy! Nawet samo myślenie o tym mnie męczyło właśnie dlatego, że przyszedł tu. Na ratunek mi. Nie oglądając się na to co mu przyrzekłam. Staliśmy wpatrzeni w siebie i zapomnieliśmy o Jane, która właśnie ruszyła na Jacob'a.
-Jacob!-krzyknęłam ale było trochę za późno. Uderzyła go w bok, przeleciał nad ta ogromną miską i wylądował po drugiej stronie z ogromnym hukiem. Przyćmiona nagłą zmianą biegu wydarzeń nie potrafiłam się nawet ruszyć. Jane za to nie traciła czasu. Podbiegła do niego szybko i nie oglądając się wbiła w niego kły. Jacob zaskowyczał, przeszedł przez niego drzesz. Okropny wręcz przeraźliwy jego wilczy krzyk dzwonił mi w uszach. Nie mogłam tego znieść. Ten jad go zabijał. Dobrze o tym wiedziałam. W sekundzie wzeszła we mnie nowa nienawiść ale tym razem inna. Ta była pomieszana z miłością i wiedziałam, że na taką nienawiść mogę sobie pozwolić. W moim ciele coś strzyknęło. Czułam jak oczy robią się czerwone choć nie wiedziałam skąd ja to wiem. Miotały w nich pioruny ale tym razem to ja sama z siebie je wyzwoliłam. Jane popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
-Nie, to nie możliwe.-wydusiła tylko z siebie i zaniemówiła. Unieruchomiłam ją skutecznie. Tym razem nie zrobiłam tego nieświadomie. Stałam naprzeciwko jej. Oddychałam szybko ale nie bałam się niczego. Byłam silna, znacznie silniejsza niż zawsze. Czułam jak ta siła rośnie we mnie z każdą sekundą.
-Mówiłam, że cie zabiję!-wrzasnęłam po czym wyciągnęłam ku niej ręce i wtedy tak jakby zza mnie a częściowo z moich rąk wydobył się ogień. Pędził w stronę Jane z ogromną prędkością i w sekundzie ją pochłonął. Nagle zaczęłam wszystko rozumieć. Tak znikąd. Chociaż nie do końca nadal wiedziałam kim jestem to wiedziałam co dokładnie mogę uczynić. Jaki mam dar. Po prostu panuję nad każdym wampirem nad jakim tylko chcę. Mogę zatrzymać i wznawiać jego ruchy oraz dar. To właśnie dzięki temu potrafiłam sprawić aby Jane stała nie poruszając się. To właśnie dzięki temu jej dar na mnie nie działał. Teraz jeszcze miałam władzę nad ogniem. Potrafiłam zabijać swoim darem a żaden inny wampir tego nie potrafił. Nagle z moich rozmyśleń wyrwał mnie cichy jęk Jacob'a. Podbiegłam więc szybko. Zauważyłam też, że jestem dużo sprawniejsza fizycznie. Klęknęłam przy nim. Dotknęłam delikatnie miejsca ukąszenia. Jad był już w głębi niego. Umierał. Wiedziałam to. Nie chciałam tracić ani chwili. Był bardzo słaby. Nie mógł już nawet utrzymać się przy postaci wilkołaka i przemienił się właśnie w człowieka. Popatrzyłam na niego a on wpatrywał się we mnie jak zaczarowany. Złapał mnie za rękę i mocno ścisnął.
-Wybacz mi.-sapnął ciężko.
-Ciii...-uciszyłam go bo widziałam, jak mu ciężko.-Nie mów nic. Jacob.-szepnęłam. Dotknęłam jego policzka. Był bardzo blady i trząsł się z zimna. Cały drżał.-Jake to nie może się tak skończyć.-jęknęłam załamana.
-To musi się tak skończyć. Jestem podły.-wydyszał.-Ale błagam, wybacz mi.-mówił.
-Jacob, wybaczam ci. Ale nie mów nic.-prosiłam. Już dawno wszystko mu wybaczyłam ale dopiero teraz przyznałam to sama przed sobą.
-Renesmee.-powiedział dotykając mojego policzka.-Ja, jestem, w ciebie, wpojony.-oświadczył mi a ja zaniemówiłam. Jak to? Teraz już nic nie rozumiałam.-Starałem się ciebie ratować. Nie mogliśmy być razem a ja sam nie dawałem rady trzymać się z daleka. Musiałem zrobić coś żebyś mnie znienawidziła.-mówił ciężko a ja już płakałam rzewnie patrząc na niego niedowierzającym wzrokiem.-To był rozkaz. Nie chciałem tego.-tłumaczył urywkami zdań.-Wybacz.-szepnął i przymknął powieki. Jeszcze żył ale już było z nim kiepsko.
-Kocham cię. I nigdy nie przestałam. Uratuję cię.-przysięgnęłam i wbiłam swoje kły w miejsce ugryzienia Jane. Nie byłam jadowita więc nawet nie było żadnej opcji żebym mogła go w jakikolwiek sposób zatruć. Krzyknął głośno, wygiął się w łuk a ja przeraziłam się, że zadałam mu ból. Potem opadł bezwiednie i już nic nie powiedział. Po moich policzkach spływały strumienie gorzkich łez a ja nadal ssałam jad, który w nim był. Po jakimś czasie zaczęłam czuć jego krew. Więc trucizny już najprawdopodobniej nie było jeśli nie dostała się do narządów. Jednak bałam się, że to i tak za późno. Wtedy przeraziłam się jeszcze bardziej. Nie mogłam się odczepić od niego. Jego krew tak mi smakowała. Jak nektar bogów. Nie mogłam przestać. Piłam jej coraz więcej i więcej i czułam, że z każdym łykiem mam ochotę na kolejny łyk. Musiałam znaleźć w sobie siłę aby po prostu przestać. Popatrzyłam na jego bladą twarz. To silne ciało teraz wyglądało tragicznie. Te ręce, które mnie tak obejmowały, te usta. Uśmiechające się tak najcudowniej na świecie i zawsze tylko dla mnie. To one zawsze całowały mnie tak cudownie. Przypomniał mi się jego wspaniały ciepły oddech, który często pieścił moją szyję oraz te tysiące czułych słówek, które wypowiedział. Moje serce zabiło mocniej, poczułam w nim teraz już tylko miłość. Czystą, bezgraniczną, namiętną, nieopanowaną, gorącą miłość, która rozpalała we mnie przyjemny żar. Wtedy szybko się przełamałam i odskoczyłem wręcz od niego wystraszona. Nabrałam w płuca dużo powietrza i przymrużyłam powieki. Zaczęłam opanowywać oddech i własny rytm. Kiedy już byłam pewna, że się kontroluję podeszłam do niego i oparłam ręce na ramionach. Ja byłam w tej cudownej sukni a on leżał nagi przede mną. Jego ciało już straciło dawne ciepło i żar. Był wręcz blady jak ściana. Nie ruszał się, nie oddychał, jego serce również nie biło. Bałam się. Piekielnie się bałam. Tym razem czułam, że mnie opuścił na dobre. Nie czułam go po prostu przy sobie. Zaczęłam jeszcze bardziej płakać. Alec też odszedł. Właśnie! On miał przecież ubrania. Nie mogę patrzeć jak leży nagi. Zaraz, zaraz Heidi ma dar teleportacji... Ona mi pomoże potem. Wszystko miałam już zaplanowane ale teraz musiałam go ubrać. Szybko pobiegłam do pokoju, wzięłam rzeczy i zbiegałam na dół. Dopiero teraz zauważyłam, że zamek jest dziwnie pusty a w moim pokoju nie było ciała Alec'a. Nie miałam czasu jednak się nad tym zastanawiać, musiałam szybko znaleźć się przy nim. Wbiegłam do środka i zrobiłam to szybko i tak aby jak najmniej się ruszał bo przez ruch trucizna, która mogła jeszcze zostać rozpływała się szybciej. Uklęknęłam przy nim kładąc ostrożnie ręce na jego klatce.
-Jacob.-szepnęłam.-Wróć do mnie.-mówiłam czule.-Nie chcę, żebyś odchodził. Zawsze wcześniej to nie było tak na poważnie gdy mówiłam, że cię nienawidzę. Błagam cię.-płakałam i to tak mocno jak nigdy. Nic prawie nie widziałam przez łzy.-Kocham cię najbardziej na świecie. Nie opuszczaj mnie. Już dwa razy przezwyciężyłeś śmierć. Zrób to jeszcze tylko raz a ja już zawsze będę cię chronić. Błagam.-szlochałam nad jego ciałem. Łzy ściekając mi po policzkach lądowały na jego ciele. Na koszuli, na twarzy, na szyi. Klęczałam tak nad nim gdy nagle w tym tajemniczym przejściu usłyszałam czyjeś kroki. To były dwie osoby. Bałam się tego bo nie miałam już siły walczyć a nie chciałam opuszczać tego świata. Poza tym ja przecież nigdy nie poddaję się bez walki. Nastawiłam więc uszu i zaczęłam nasłuchiwać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Chyba mnie zabijecie za to zakończenie ale hmm... przynajmniej trochę wciągające :D
Komentujcie i napiszcie co sądzicie o okładce :D