sobota, 12 kwietnia 2014

Hej komukolwiek

Nie jestem pewna, ale chyba zdecydowałam się na kontynuację bloga. A raczej... na inną opowieść o Nessie, zupełnie nie związaną z wydarzeniami w tej opowieści. Na razie mam tylko króciutki prolog i kilkanaście stron ale może coś z tego wyjdzie. Czy są może jacyś chętni do czytania?
Jesli tak to zapraszam na
http://renesmee-and-jackob-story.blogspot.com/

Prolog:

Mając świadomość śmierci człowiek stara się żyć tak, aby nie zmarnować żadnego dnia. Mając świadomość śmierci najbliższej osoby jest się w stanie dla niej poświęcić. Gorzej, kiedy mając świadomość śmierci kogoś kogo się kocha, nie można zrobić nic, bo samemu jest się umierającym. 


W sumie to nawet nie do końca prolog ale takie cokolwiek... :)
Może kogoś zainteresuje 
:***

czwartek, 27 marca 2014

Do IIly...

Jeeejku! Dziękuję bardzo! Oczywiście, że nie traktuję Twojego komentarza za jakikolwiek atak, wręcz przeciwnie. Najbardziej lubię szczere komentarze i takie, które pokazują mi moje błędy bo sama się wtedy uczę. Często piszę w pośpiechu i nie zwracam na nie uwagi (to nie za dobrze no ale cóż...).
Co do notatek, to nie wiem czy jakieś się jeszcze ukażą, o Ness i Jacobie raczej nie... nie wiem sama, może jak będę mieć czas, bo na razie mam go bardzo mało :(
Ale może będę dodawać chociaż takie jak ta tutaj :D
Pozdrawiam serdecznie i na pewno nie zakańczam jeszcze swojej działalności ostatecznie :)

sobota, 8 marca 2014

Chociaż w sumie to...

trochę mi tego brakuje. Lubiłam pisać te wszystkie głupotki, cieszyło mnie gdy ktoś je komentował... lepiej lub gorzej. Teraz tez tak sobie siedzę, nic nie robię i piszę tylko trzy po trzy.
Mam jakąś dziwną wenę ale nie potrafię jej ogarnąć. Do pisania wracać na pewno nie będę, nie mam czasu, ale jednorazowo bym coś chciała chyba rozkminić....


 No i patrzył na mnie, tymi swoimi wielkimi oczyma a ja nie potrafiłam wykrzesać z siebie ani słowa. Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć, w głowie miałam jedną wielką pustkę. Mieliśmy być ze sobą szczerzy i wprost mówić o swoich uczuciach a jednak to dalej przychodzi mi z taką trudnością. Nie wiem, może ta pustka w głowie nie wzięła się znikąd? Może... może powodowała ją ta pustka w sercu i te uczucia, których nie mogłam rozpoznać. Byłam tak bardzo zagubiona, że nie potrafiłam odróżnić miłości od nienawiści. Część mnie podpowiadała mi, że nienawiść była by rozsądnym wyjściem, że bym nie cierpiała tak jak do tej pory. Jednak druga część mnie nie wyobrażała sobie życia beż miłości do niego.
Zranił mnie, i to bardzo, chociaż myślałam, że mnie nie da się zranić, zawsze byłam silna, tak wiele już przeszłam. Jednak to ile czułości dał mi wcześniej sprawiało, że nie nie potrafiłam ot tak przestać go kochać.
Przyjaźń-była by tak dobrym wyjściem, nieutralnym, wszyscy byli by szczęśliwi... Jednak co impreza, co choć trochę alkoholu to ląduję na jego kolanach. Tak delikatnie mnie całuje, w głowę, w policzek, w skronia... tak delikatnie mnie dotyka...
Potrząsnęłam głową odganiając te wspomnienia i wracając do rzeczywistości.
Czując zazdrość o każdą dziewczynę, której dotyka łatwo byłoby mi go znienawidzić ale nie czuję, że to będzie idealne wyjście...
Dalej go kochać i wciąż tęskniąc każdej nocy...? Też nie najlepiej.
No i które wyjście mam wybrać? Którą drogą puść? On czeka na moją odpowiedź a ja dalej nie wiem co mam robić.
Znów spojrzałam prosto w jego oczy mając nadzieję, że znajdę jakąś odpowiedź. Jednak w tej niebieskiej, bezkresnej toni nie było nic, co mogłoby mi pomóc, jedynie mogło przynieść mi zgubę.
Chyba widząc, że nie stać mnie na żadną odpowiedź, wziął ostrożnie moją głowę i przyciągnął do swojego torsu. Objął mnie drugą ręką a ja nie mogąc się powstrzymać wtuliłam w niego głowę. Delikatnie głaskając mnie po głowie wziął głęboki wdech i szepnął:
-Nie chcę Cie stracić.
Nie odpowiedziałam nic jego słowa z dziwnego powodu mnie zabolały. Prawdopodobnie dlatego, że zdawałam sobie sprawę z tego, jakie będą następne.
-Tak bardzo mi na Tobie zależy, tak bardzo...-po moim policzku już spłynęła pierwsza łza.-Tak bardzo Cię kocham, chciałbym każdego dnia i każdej nocy mieć Cię przy sobie ale tak bardzo się boję... tak bardzo nie chcę Cię zranić, jestem jeszcze taki głupi i nieodpowiedzialny...
-Już mnie zraniłeś.-Odpowiedziałam cicho, niemal niesłyszalnym głosem. Odsunął mnie trochę, łapiąc w ramionach i zadając nieme pytanie. Nie wiedział, nie miał o niczym pojęcia... był tak mało domyślny.-Ranisz mnie właśnie teraz.-Powiedziałam jedynie, wyswobodziłam się z jego rąk, co nie było trudne bo całkowicie go zamurowało, odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Nie zrobiłam pół kroku a po moich policzkach polały się gorzkie łzy. Nie zatrzymał mnie, nie krzyknął za mną, nie pobiegł. Nie zareagował.
Ja, nienawidząc go jeszcze bardziej szłam dalej przed siebie "w ten smutny, szary dzień". Wiatr rozwiewał moje włosy, małe kropelki deszczu, prawie niewyczuwalne, sprawiały, że czułam jakby cały świat płakał razem ze mną. Idąc ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma zdawałam sobie sprawę, że dalej kocham go tak samo mocno i znów nie będę umiała o nim zapomnieć, że znów będę płakać po nocach i nie będę potrafiła nic z tym zrobić. A na następnej imprezie na jakiej się spotkamy znów wyląduję na jego kolanach. Jedyna odpowiedź na jego pytanie jaka istniała jest taka, że tak samo go nienawidzę jak kocham przez co czuję się tak cholernie słaba.
Muszę stąd wyjechać, jak najszybciej.



Smutnawe... Ale cóż.. całkiem niestety prawdziwe.
Lekcja z tego jest taka, że jeśli kogoś kochacie, nie możecie bać się bycia z tym kimś. Musicie razem stawiać czoła każdego dnia zamiast nawzajem się ranić.
To tak ode mnie do Was, z własnego doświadczenia :D
tak więc do kiedyś tam, pozdrawiam :**

Heeej ! :D

Woooow! no nie wierzę!
Weszłam na tego bloga z nudy... a nie wchodziłam już... dłuuugo. Ani razu od ostatniego postu.
Muszę więc przyznać, że zadziwiają mnie osoby, które to czytają :D
No ogólnie to chciałam tylko pozdrowić wszystkich czytających. Swoją pracę niby zawiesiłam ale miło się patrzy na tą liczbę wyświetleń. :D

piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział 30: To na szczęście nie można czekać. Do niego trzeba dotrzeć. I chociaż droga jest trudna, warto nią podąrzać. "Na razie się wspinam, ale widoki będą piękne"

  No i jestem z ostatnim rozdziałem. Szkoda mi, że się już żegnamy ale mam jeszcze inne blogi. Chociaż jeden z nich zaniedbałam i chyba go zawieszę... Ale mniejsza z tym...
Czytajcie i proszę posłuchajcie muzyki, jest piękna, a to ostatni rozdział więc bardzo zachęcam.


Minął miesiąc...
I drugi...
I trzeci... I nadal nic...
Minął kolejny... a w końcu pół roku.. Nadal nic...
Kolejne trzy miesiące zleciały i nadal nic się nie działo. Nie było lepiej ani gorzej. Nie działo się nic. Leżał, jak żywy trup. Ciekawy paradoks ale tak właśnie jest. Niby żyje, niby jego serce jakoś bije od tych dziewięciu miesięcy a wydaje się jakby jednak nie żył.
Mijały kolejne miesiące i wciąż trwaliśmy w martwym punkcie. Ale przynajmniej ja chociaż dowiedziałam się przynajmniej co było z moim brzuchem. Miałam normalnie okres ale co z tego? Nic, skoro jak na razie nie miałam z kim założyć rodziny. Odwiedzała mnie Nathalie, Alec też wpadał. Przez te półtora roku moja rodzina całkiem się z nim zaprzyjaźniła. Rose cieszyła się, że ma siostrę. No i wszyscy byli jednego zdania. Uważali, że mizerniałam w oczach z każdym dniem ale co miałam zrobić skoro nawet nie chciało mi się żyć? Nie chciało mi się bawić moją nową mocą, nie chciało mi się jeść, nie chciało mi się wygłupiać z Emmettem, nie chciało mi się po prostu być. Od kiedy Jacob był w śpiączce właściwie nie wychodziłam z pokoju, w którym leżał. Czyli prawie przez półtora roku. To było przerażające ale co miałam zrobić? Nie chciałam go opuszczać nawet na minutkę. Moje serce chciało trwać przy nim nawet w nieskończoność jeśli by trzeba było. Zarazem jednak tęskniło za jago wewnętrznym ciepłem, za jego cudownym głosem, czułymi słówkami, pieszczotami i... pocałunkami. Po moich policzkach słynęły gorzkie łzy. Wciąż, tak jak zawsze trzymałam Jacoba za rękę i mówiłam do niego różne rzeczy. Wszystko co tylko przyszło mi do głowy, ale teraz, kiedy znowu płakałam i gardło mi się ścisnęło, po prostu milczałam. Czasami się bałam. Bałam się, że on się jednak nie obudzi... że robię sobie niepotrzebnie nadzieję na to, że będzie lepiej.
Jakiś czas temu podsłuchałam rozmowę moich rodziców. Najbardziej w pamięć zapadły mi słowa Belli: „Edward, nie chcę, żeby tak dalej było. Pamiętam jak.. w jakim stanie byłam ja, kiedy odszedłeś... A co jeśli Jacob nigdy już się nie obudzi? Nie czułeś nigdy czegoś takiego, ja tak. Tak bardzo się o nią martwię. Ta depresja ją wykończy...”. Myśląc nad tym poszłam do łazienki, do lustra. Dawno na siebie nie patrzyłam, nie zwracałam uwagi na to jak wyglądam. I teraz kiedy patrzyłam na swoje odbicie przestraszyłam się siebie samej. Włosy w strąkach, sińce pod oczami a z mojej całkiem ładnej figury zostały właściwie same kości i skóra. Podniosłam powoli swoją dłoń do twarzy. Moja skóra nie promieniała już dawnym blaskiem, brakowało mi tych rumieńców, które wywoływał u mnie Jacob prawie każdym swoim spojrzeniem. Była szara... ponura...Tak jak cała ja. A co.. A co jeśli Jacob się obudzi i mnie taką zobaczy? Co jak się mnie wystraszy i serce mu ze strachu stanie? Nie mogłam na to pozwolić chociaż to było bardzo... emm dziwne.. Ale postanowiłam przynajmniej bardziej o siebie zadbać. Poszłam więc szybko do siebie, do domku mojego i rodziców. Wzięłam prysznic, w końcu rozczesałam włosy i przebrałam się w jeansy, top, bluzę sportową i airmaxy. Na sportowo ale i ładnie. A nie niechlujnie tak było przed chwilą. Kiedy wysuszyłam włosy związałam je w kucyka i zeszłam na dół do rodziców. Wbiegłam tak szybko, że nawet się z nimi nie przywitałam.
-Hej.-Powiedziałam smutno ale na razie na nic więcej nie było mnie stać.-Idę na polowanie.-Dodałam smętnie.
-Poczekaj, zaraz się zbierzemy.-Odpowiedział Edward.
-Ale.. Ale ja chcę iść sama.-Spuściłam głowę przy tych słowach. Od pewnego czasu nawet z nimi nie rozmawiałam a teraz też nie chciałam spędzać z nimi czasu. Ale ja po prostu musiałam być w samotności. Poukładać sobie wszystko, odetchnąć od tego półtora roku czekania i nabrać sił na dalsze czekanie. I wiedziałam, że muszę to zrobić sama.
-Alee... Dasz radę? Nic ci się ni stanie? Nie wiem czy dobry pomysł Renesmee..-Obawiała się Bella. Nie dziwiłam się, miała do tego prawo.
-Nie martwcie się. Ja po prostu.. po prostu muszę sama sobie wszystko poukładać, przemyśleć, nabrać sił. Nic mi nie będzie. Spokojnie.-Starałam się jakoś ich przekonać.
-Tylko proszę, jeśli idziesz sama to nie oddalaj się za bardzo. I wróć niedługo.-Powiedziała i znowu wtuliła się w Edwarda. Łezka pojawiła się z moim oku na ten widok ale szybko mrugnęłam okiem żeby jej nikt nie zobaczył. Odwróciłam się na pięcie do drzwi i wyszłam. Przebiegłam się trochę w stronę La Push, upolowałam coś po drodze i pobiegłam dalej. Czułam się jakby jakaś mała cząstka mnie znowu odżyła. Napiłam się świeżutkiej krwi a nie takiej z pudełka jaką podawał mi Carlise kiedy nie chodziłam na polowania. Biegłam powoli dalej w stronę rezerwatu kiedy usłyszałam kogoś biegnącego za mną. Potem poczułam niesioną z wiatrem wilczą woń. Nie była to ta wspaniała won na którą czekałam od dawna ale na pewno wilcza. Wtedy ten wilkołak wbiegł we mnie, ale ostrożnie i delikatnie mnie przewracając. Ach ten Seth. Jak tylko zobaczyłam jego ślepia sama też się uśmiechnęłam, od tak dawna. Tarzaliśmy się przez jakiś czas w liściach. Wilkołak i ja, po czym w końcu się odezwałam.
-Cześć Seth, jak dobrze cie znowu widzieć.-Zdałam sobie strawę, że nie widziałam żadnego wilkołaka od... od kiedy wróciłam z Włoch. Tak. Zawył cichutko na moje słowa, oddalił się kilka kroków i kiwnął głową jakby prosząc abym za nim poszła. Tak jak podejrzewałam pobiegliśmy do jego domu, gdzie się szybko przemienił i ubrał. Potem rzucił mi się na szyję i szepnął do ucha.
-Nawet nie wiesz jak ja się cieszę. Tak dawno już Cię nie widziałem.-Powiedział wręcz lekko wzruszony.-Jak się czujesz Ness?-zapytał.
-Nie wiem Seth co mam już robić. To już półtora roku...-Głos mi się załamywał ale obiecałam sobie, że nie będę się załamywać. Dlatego zrobiłam jednie krótką przerwę i mówiłam dalej.-Tak mi go brakuje, zaniedbałam się przez ten czas.-Zwierzyłam się.
-Całkiem nieźle wyglądasz. Może nie tak zanim … to wszystko się stało ale naprawdę całkiem się trzymasz.-Powiedział chyba całkiem szczerze.
-Dopiero dzisiaj się ogarnęłam. Dobrze, że nie widziałeś mnie wczoraj, i przedwczoraj.. i przez ostatni rok.-Powiedziałam nawet się pod koniec uśmiechając.
-No niee! TY?! Zawsze byłaś taką wystrojoną laską, że jakoś trudno mi to sobie wyobrazić.-Podpuszczał mnie Seth. 

 
Dobrze zrobiło mi spotkanie ze starym przyjacielem, w końcu z kimś porozmawiałam, nawet się pośmiałam. Było dobrze. Wracałam sama do domu, Seth miał jakieś obowiązki kiedy rzeczywistość znów do mnie wróciła. Czułam się trochę lepiej ale ból i tak wrócił. Powolnymi krokami powlokłam się się pod dom Carlise'a, potem pod drzwi i do przedpokoju. Chciałam krzyknąć, że już jestem ale poczułam się tak, jakby brakowało mi sił. Wlokłam się dalej korytarzem, do pokoju, w którym leżał Jacob. Położyłam rękę na klamce, delikatnie nacisnęłam i popchnęłam drzwi, które cicho przy tym skrzypnęły. Ze spuszczoną głową wkroczyłam do pokoju, spojrzałam na łóżko i usiadłam na nim. Chwilę myślałam, a przynajmniej chciałam myśleć ale wydawało mi się jakby mózg mi się zwiesił. Spojrzałam znowu na łóżko...
nie było go!! Nie było z nim Jacoba. Łóżko było puste! Spanikowana szybko się podniosłam, rozglądnęłam dookoła i wybiegłam z pokoju. Po sekundzie wparowałam bez pukania do gabinetu Carlise'a i roztrzęsiona zapytałam.
-Gdzie Jacob?!
-No leży tam gdzie zawsze.-Odpowiedział Carlise nie spoglądając nawet na mnie znad swoich papierów.
-Nie jestem głupia! Nie ma go tam!-krzyknęłam jeszcze bardziej zdenerwowana tym, że on nie wie gdzie jest Jacob. Nie oglądając się już na Carlise'a wróciłam szybko do pokoju, w którym niegdyś leżał Jake. Gdzie on się podział? Nie mógł przecież sobie od tak wstać po półtora rocznej śpiączce i na spacer czy do kibla! A co jak ktoś go porwał?! Ale nie, to było niemożliwie bo nie czułam żadnego obcego zapachu. Rozglądnęłam się znowu po pokoju. Tym razem dokładniej. Biblioteczka i biurko były na swoim miejscu, jego łóżko i szafeczka nocna też, kwiaty w wazonie nietknięte... A za tą szafeczką było okno. Duże okno, na całą wysokość ściany. Takie samo jakie było w gabinecie Carlise'a i w wielu innych pokojach. I co dopiero teraz przykuło moją uwagę, było ono rozbite. Szkło leżało na podłodze a we framudze zostało tylko kilka części. To dlatego wiło mi po nogach chłodne powietrze. Wzięłam głęboki wdech i powoli zaczęłam się uspokajać bo jak na razie byłam tak spanikowana, że nie potrafiłam nawet trzeźwo myśleć. Wzięłam kolejny wdech i zamknęłam oczy.
Dobra, dobra, dobra. Spokojnie.-Mówiłam do siebie w myślach. Wzięłam kolejny głęboki wdech, próbując wyłapać jak najwięcej zapachów.-Ness, nie ma żadnego innego zapachu, nikogo tu nie było. Był tylko Jacob, tylko on. Ale skoro był tylko, to co się z nim stało?-Patrząc na rozbite okno, odpowiedź sama się nasuwała.-Uciekł. Tylko dlaczego? Jakim cudem? W którą stronę pobiegł?-Nie mogłam dłużej stać bezczynnie. Zrobiłam dwa duże kroki rozpędzając się i wyskakując przez okno. W tym samym czasie do pokoju wszedł Edward a zaraz za nim Carlise.
-Ness! A ty dokąd?!-Krzyknął Edward podchodząc bliżej.
-Muszę go znaleźć!-Odkrzyknęłam i już chciałam dalej biec ale mnie zatrzymał łapiąc za ramię.
-Idę z tobą. Nie możesz sama szwendać się po lesie w takim stanie.-Powiedział trochę ostro.
-Nie.-Odpowiedziałam szybko.-Muszę to zrobić sama. Muszę sama z nim pogadać, wszystko zrozumieć.-Sprostowałam.-Spokojnie, przecież dam sobie radę. Nie jestem już małą dziewczynką.-Dodałam, widząc, że nadal ma wiele przeciw temu abym szła sama. Ja się za to już trochę denerwowałam bo niepotrzebnie traciłam czas. Lekko wyszarpnęłam swoje ramię z jego uścisku i nie oglądając się za siebie pobiegłam w stronę lasu. Edward chyba chciał biec za mną ale usłyszałam wtedy głos Carlise'a.
-Edward.-Był to ton ostrzegawczy i bardzo surowy jak na niego. Ale ciszyłam się, że stał po mojej stronie. Oddaliłam się trochę od domu, nie bardzo daleko, zaledwie kilkanaście kroków, po czym stanęłam, rozglądnęłam się i łapczywie zaczęłam wdychać różne zapachy. Zapach lasu, różnych zwierząt, trawy, mojej rodziny, kwiatów i zapach, na który czekałam. Zapach Jacoba. Nie czekając już dłużej pobiegłam w kierunku, gdzie wydawał mi się najsilniejszy. Dobrze wybrałam bo już po chwili wpadłam na jego właściwy trop. Nie mógł uciec daleko, był przecież na pewno bardzo słaby. Nawet przez te dwie godziny przez które mnie nie było nie mógł w pełni odzyskać sił i wybiec z kraju. Biegłam tak dalej po jego zapachu, obraz lekko mi się zamazywał bo biegłam naprawdę szybko. Jego zapach stawał się coraz silniejszy. Biegłam jakimiś chaszczami, nie wiadomo do końca gdzie ale biegłam. Biegłam żeby go w końcu odnaleźć. Mimo że przez ten cały czas leżał u nas w domu to czułam się tak, jakby go jednak nie było. Biegłam dalej, osłaniałam twarz przed gałęziami, w nogę wbił mi się już niejeden kolec, jedną nogawkę spodni miałam już podartą a z dłoni lekko sączyła się krew przez te kolce jeżyn i gałęzie. Dlaczego musiał wybrać aż tak trudną trasę? Myślał, że tędy za nim nie pobiegnę? Nie zastanawiając się nad tym biegłam dalej. Moje serce zabiło mocniej gdy tylko na horyzoncie zobaczyłam zarys jakiejś postaci. Podbiegłam bliżej i w mojej głowie była tylko jednak myśl.-Głupi grzybiarz!-No ale nic, przebiegłam koło niego niezauważalnie szybko i biegłam dalej. Przebiegłam koło małego stadka saren, potem przez niedużą łąkę a potem znowu wbiegłam w las. Tym razem jednak trop ciągnął się po wąskiej ścieżce więc łatwiej mi się biegło. Widziałam też dużo więcej bo las znacznie się przerzedził. I w końcu, po tym wyczerpującym biegu zobaczyłam najprawdopodobniej jego. Tak, to musiał być on. Szedł kompletnie opadnięty z sił, potykając się co chwila, łapiąc drzew i drżąc z zimna. Jego widok sprawił, że przyśpieszyłam jeszcze bardziej.
-Jacob!-Nie mogłam się już powstrzymać i krzyknęłam za nim. Odwrócił się powoli i od razu przyśpieszył kroku. Próbował biec ale się potknął i upadł. Zanim dobiegłam podniósł się ale kolejnego kroku nie zdążył zrobić. Złapałam go szybko, objęłam w pasie i przytuliłam. Nie obchodziło mnie, co on sobie o tym pomyśli nawet jeśli jakoś się od wpoił we mnie. Chociaż nie wiem czy to możliwe. Wiedziałam, że wyglądam okropnie ale to też mnie nie obchodziło. Liczył się tylko Jake. Nareszcie poczułam to jego ciepło, to za którym tak bardzo tęskniłam. Chociaż wiedziałam, że nie jest tak ciepły jak zazwyczaj ale znacznie cieplejszy niż gdy leżał w śpiączce.
-Nie.-Powiedział ostro, złapał w pasie i odsunął stanowczo od siebie.
-Jacob, czemu uciekasz?-zapytałam spokojnie. Nie przejmowałam się tym co właśnie zrobił i powiedział.
-Nienawidzisz mnie! Pamiętasz?!-Niemal na mnie krzyknął ale w jego oczach widziałam kręcące się łezki.
-Jacob, przecież to nieprawda.-Westchnęłam.
-Daj mi już spokój dziewczyno, przecież wiesz o co mi tylko chodziło!-Znowu się wzburzył i chciał iść dalej ale złapałam go w łokciu.
-Oboje wiemy, że to też nieprawda. Jake. Przecież przybiegłeś mi na ratunek, poświeciłeś się dla mnie.
-To nie ważne Ness. Skrzywdziłem Cię. To się liczy. Musisz mnie nienawidzić. Musisz być bezpieczna.-Mówił załamany, nie wiedząc już co ma robić.
-Jestem bezpieczna. My Jesteśmy bezpieczni.-Powiedziałam po czym na siłę, mimo jego oporu przyłożyłam mu dłoń do twarzy i pokazałam śmierć Aro. Jedynie kilka sekund. Ale to wystarczyło aby nim wstrząsnąć. Po jego policzku popłynęła łza. Jedna, samotna łza. Popatrzył na mnie tymi dużymi, smutnymi oczami i powiedział.
-Tak cie skrzywdziłem. Tak bardzo Ness.-mówił.
-Myślałam, że zginąłeś, poświęcając się dla mnie. To wtedy cierpiałam najbardziej.-Powiedziałam. Wtedy Jake wziął mnie, przyciągając do siebie.
-Tak bardzo cię przepraszam. Ness... Tak bardzo mi przykro. Powinnaś mnie nienawidzić.-Gładził moje włosy, drugą ręką obejmował mnie w pasie. Ten jego dotyk, ten głos. Wrócił mój Jacob, ten, którego kocham.
-Nie mów tak, proszę. Żyjesz Jacob, to się dla mnie liczy.-Powiedziałam odsuwając się od niego troszkę.
-Nie mówię, że musimy być przyjaciółmi ale powiedz, że nasza znajomość się nie kończy.-Powiedział patrząc na mnie z nadzieją i smutkiem. To był ten moment, najlepszy, najdoskonalszy moment na ostateczne wyznanie mu, że... Wzięłam głęboki wdech, serce niemal mi stanęło otworzyłam buzię, chciałam coś powiedzieć ale... zacięłam się. Nie mogłam z siebie nic wydusić, nic powiedzieć.
-Jaa.. niee.-powiedziałam tylko. Ale ze mnie idiotka. Przecież wiem, że jest wpojony, kocha mnie, a i tak trudno mi wyznać to co chcę.
-Rozumiem Ness.-Powiedział zrezygnowany odwracając się ode mnie, chcąc iść gdzieś przed siebie. Musiałam to szybko odkręcić. Znowu złapałam go w łokciu, obracając do siebie i zanim dobrze złapał równowagę, stanęłam na palcach delikatnie przykładając swoje usta do jego. Jednak po sekundzie pogłębiłam pocałunek. Jake objął mnie w pasie mocno, drugą rękę kładąc na szyi i przyciągając jeszcze bliżej siebie. Ten pocałunek był nadzwyczajny, zupełnie inny niż poprzednie. Tak namiętny, nieopanowany i gorący, że nie potrafiłam przestać. Z każdą sekundą chciałam więcej, być bliżej. Czułam to samo, co tej nocy którą spędziłam razem z Jacob'em tylko, że znacznie, znacznie mocniej, znacznie głębiej, w sercu. Może to dlatego, że wiedziałam o wpojeniu, może dlatego, że na ten pocałunek czekałam ponad półtora roku a może dlatego, że teraz wyraźnie czułam, że Jake się nie ogranicza, że całuje mnie tak, jak zawsze chciał, że całuje mnie całym sobą. Odsunęłam się troszkę od niego i w końcu powiedziałam.
-Kocham Cię Jacob. Od zawsze i na zawsze.-Patrzyłam w jego oczy, które teraz stały się tak wielkie jak nigdy, jakby doznał szoku.
-Renesmee, ja, ja jestem w ciebie wpojony.-Wyznał drugi raz.
-Wiem Jacob. Wiem.-Odpowiedziałam jedynie nie czekając na jego reakcję. Wiedziałam, że wszystko sobie jeszcze kiedyś dokładnie wyjaśnimy a jak na razie nie chciałam tracić czasu i znowu go całowałam. Wiedziałam, że wszystko jest tak jak powinno. My koło siebie i nasze uczucia już nie skrywane. Byłam szczęśliwa.






 Jejku, dzięki wszystkim, którzy dotrwali do końca, tym, którzy komentowali i pomagali. W szczególności Jessie (nocna pisareczka). No i też innym, S., Wika, Kisak96, Cassie i pozostałym :D

Napiszcie ogólnie, co sądzicie o mojej książce.
Jak zakończenie?
Co byście zmienili?
I która piosenka najbardziej się wam spodobała? :D
Żegnam się z tego blogaa. :D
PAaa:** do usłyszenia na innych :D      

wtorek, 16 kwietnia 2013

Smutek... i KONIEC!!

Jejku.. wiem, że będziecie cholernie źli
Bardzo
Bardzo Bardzo..
Bardzo bardzo bardzo
ŹLI! ale cóż...
zawieszam bloga.....
TAK TAK TAK!! ZAIWESZAM
nie mam kompletnie pomyslu na dobre zakończenie,
czasu na myślenie nad nim też nie... 
Mam teraz tyyyle nauki, bo koniec roku się zbliża i nauczyciele się ogarnęli, że trzeba ocenki nadrobić.. :/
I jeszcze mam zawody konne w maju i mam więcej treningów i wgl tyle rzeczy mi się nagromadziło, że na prawdę.
Po prostu nie zostaje mi zrobić nic innego jak zawiesić bloga :(
przykro mi... do usłyszenia kiedyś.. :*





































































































































ŻART!!!!!!!!!!!!
Jejkuu.. ale ze mnie żartowniś ostatnio, to chyba przez tą pogodę mam taki dobru humorek :)
No nic, piszcie czy się nabraliście, chociaż teraz to już mogło być troszku przewidywalne...
Ale i tak nie mogłam sie oprzeć :D
Paaa... :D
a nowy rodział (ostatni) wktótce się ukaże :D

niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział 29: I kiedy już jest po wszystkim ja jeszcze nie czuję jakby to właśnie koniec tego koszmaru

Jeeej, Jeeeek, jEeeeeeeeeeJ!!! Jesteście kochani! Dzięki wielkie za te 2000 wejść!! Kiedy zakładałam tego bloga nie myślałam, że będę mieć chociaż połowę tej liczby :*
Dzięki jeszcze raz, a w szczególności chciałam podziękować Jessie (Angie, Nocna Pisareczka) bo jako pierwsza chyba zaczęłaś na prawdę czytać i komentować mojego bloga. Chciałam też podziękować Wiki, Kisak96, i oczywiście S. :D Dzięki dziewczyny :D

Druga sprawa to taka, że jestem z siebie dumna. Heheh nie powinnam tak myśleć a już tym bardziej się tym chwalić bo jeszcze popadnę w samozachwyt ale i tak cieszę się, że wszyscy daliście się nabrać i że chyba całkiem nieźle mi to wyszło :)
No a teraz już nie przedłużam bardziej, kolejny rodział przed wami :D Już przed ostatni :)


Pik... Pik...Pik...Pik...Tyle było w moim mózgu na chwilę obecną. Leżałam. Tego też byłam pewna prawie tak samo jak tego że nie było to moje łóżko. Szósty zmysł podpowiadał mi, że nie jestem sama w tym pokoju jednak nie słyszałam żadnych odgłosów. Panowała głucha cisza co chwilę przerywana jakimś piknięciem. Nie otwierałam oczu. Czułam, że mam za ciężkie powieki. Byłam zmęczona jak nigdy i cały mój organizm pracował w zwolnionym tempie. Usiłowałam przypomnieć sobie wydarzenia, które jako ostatnie zarejestrował mój umysł. Myślałam i myślałam ale nie wymyśliłam nic sensownego. Tylko jakieś zamazane obrazy i dziwne emocje mieszały się w mojej głowie. Wiem, że byłam po prostu kompletnie załamana. Nie mogąc sobie nic przypomnieć dałam za wygraną i uznałam, że nie ma to sensu. Zaczęłam więc uważniej nasłuchiwać i starałam się zarejestrować jakiekolwiek odgłosy. Przyszło mi to w sumie całkiem łatwo, o dziwo. Słyszałam spadające krople wody, gdzieś zaraz koło mnie. Wnioskowałam, że była to pewnego rodzaju kroplówka bo wtedy właśnie poczułam, że mam w łokciu wbitą igłę. Nie zastanawiając się nad tym po co, nasłuchiwałam dalej. Usłyszałam właśnie dźwięk, na który czekałam, na dźwięk, który potwierdził, że nie jestem sama w tym pokoju. Bicie serca. Było tak ciche, że ledwo je rejestrowałam. Biło też znacznie wolniej niż zapewne powinno i za słabo ale jednak biło. Tak bardzo chciałam się dowiedzieć kto tu jest. Uchyliłam najpierw powoli jedną powiekę, lewą, i rozglądnęłam się po pokoju. Poznałam go od razu. Łóżko, na którym leżałam stało pod przeszkloną szybą, była na wyciągnięcie ręki. Dosłownie zaraz obok łózka stała kroplówka tak jak się domyśliłam. Płyn w niej był jednak różowawy co dowodzi, że to była pewnie mieszanka jakiś substancji mineralnych, wody i oczywiście krwi. Akurat o tym, że jestem pół wampirem to nie zapomniałam. Naprzeciwko mnie była gablotka z książkami. Odetchnęłam z ulgą bo wiedziałam, że jestem w domu. Nie swoim, w domu Carlise'a ale jednak. A dokładnie w jego gabinecie, z którego wyniesiono biurko i postawiono na jego miejscu łóżko na którym leżałam. Pewnie dlatego, że obok mnie leżał jeszcze ktoś. Zamknęłam lewe oko aby móc otworzyć prawe i w końcu odpowiedzieć sobie na to pytanie. Patrzyłam na czyjeś nogi przykryte cienką kołdrą. Popatrzyłam wyżej i na wysokości bioder tego kogoś były ciemne, duże dłonie wyglądające całkiem znajomo. Nie mogłam ich jednak za bardzo skojarzyć. Patrzyłam wyżej, wędrując powoli wzrokiem posilnych rękach i ramionach. Zatrzymałam wzrok na umięśnionej klatce piersiowej. Unosiła się dosłownie o pół milimetra i z dużym mozołem. Zaczęłam przesuwać wzrok wyżej i wyżej, po szyi i w końcu dotarłam do twarzy....
To był on! Moje serce od razu zabiło mocniej i żywiej. Jego twarz wyglądała jak maska umarłego. Była nienaturalnie blada i w ogóle nią nie poruszał. Ja jednak wiedziałam, że on żyje. Nie mogłam już usiedzieć na miejscu. W sekundzie odzyskałam dawną siłę i otworzyłam drugie oko. Nawet nie wiem kiedy usiadłam na łóżku. Musiałam podejść ale przeszkadzała mi ta kroplówka. Nie oglądając się na nic oderwałam ją od siebie i spuściłam nogi na podłogę. Troszkę zakręciło mi się w głowie ale gdy tylko spojrzałam na niego, na drugim końcu pokoju od razu poczułam się lepiej. Powoli, powolutku podniosłam się i przytrzymując łóżka utrzymałam równowagę. Nabrałam w płuca powietrza prostując się i puszczając barierki. Byłam gotowa. Silna. Stanowczymi krokami podeszłam do niego ale gdy tylko zobaczyłam jego twarz w tym stanie nie dałam rady się stać o własnych siłach i upadłam na kolana łapiąc się jego łóżka. Zachłysnęłam się powietrzem i szybko złapałam jego rękę. Była zimna, przerażająco zimna a wiedziałam, że powinna być tak przyjemnie cieplutka. Trzymałam jego bezwiedne palce i wpatrywałam wprost w oczy. Zastanawiałam się czy tylko ja wiem o tym, że on żyje czy inni też. Nie wiem, może to nie jest dziwne ale on nie jest podłączony do żadnego urządzenia ani nawet do kroplówki. Wydaje mi się nawet, że to przez to, że nic mu nie pomaga tak długo dochodzi do siebie. Był po pachy przykryty kołdrą ale ja wiedziałam, że i tak mu zimno. Wróciłam więc do swojego łóżka i wzięłam z niego mój koc którym nakryłam go od stóp po szyję. Kiedy poprawiałam mu go pod szyją zobaczyłam jego bliznę. To ewidentnie był ślad po ukąszeniu przed wampira. I wtedy to się stało. Ból głowy uderzył mnie znikąd aż złapałam się za skronie. Znowu upadłam na kolana i wiłam się z bólu. Aż krzyczałam a wszystkie te obrazy, których brakowało w moim umyśle powróciły. Te beznamiętne , umierające twarze.. ich krzyki..Alec, Rodzice, sfora, śmierć Jacoba. Wszystko wróciło. Usłyszałam jak drzwi od pokoju się otwierają a do pokoju wpada Alice.
-Renesmee, Renesmee! Co się dzieje?-krzyczała spanikowana nade mną. Złapała moje ramiona i próbowała chyba popatrzeć w oczy ale zamknęłam je chwilę temu.-Emmett!-zawołała i poczułam w sekundzie jego obecność w pokoju.-Przenieś ją na łóżko.-Powiedziała i poczułam jak jego silne ręce przenoszą mnie na miękkie posłanie. Nie dałam jednak rady leżeć spokojnie. Z zamkniętymi oczami zeskoczyłam z łóżka i wpadłam na szybę przed którą wyleciałam. Trzask szkła oszołomił mnie jeszcze bardziej a po chwili wylądowałam na zimnej, mokrej trawie. Oczywiście za mną wyskoczył Emmett i przytłoczył mnie swoim wielkim cielskiem. Leżałam tam pod nim a Alice podeszła do mnie ze strzykawką. Ale ja wiedziałam, że nie mogę teraz tego przerwać, nie mogłam się poddać.
-Nie, Nie! Alice błagam! Nie teraz! Zaufaj mi!-krzyknęłam a ona stanęła jak osłupiała. Kręciłam się z jednej strony na drugą ale miałam ograniczone ruchy bo nadal trzymał mnie Emmett. I tak szybko jak wszystko się pojawiło to i zniknęło. Poczułam zmęczenie, ogromne zmęczenie. Leżałam bez ruchu i ciężko oddychałam. Wszystko się uspokoiło w moim ciele i mogłabym już wstać gdyby nie ten koleś na mnie.
-Emmett.-uśmiechnęłam się do niego.-Wiesz, jednak trochę ważysz.-powiedziałam przekornie ale on nie zszedł ze mnie tylko rzucił mi się na szyję.-Zaraz mnie udusisz.-powiedziałam udając, że się dławię.
-Nareszcie wróciłaś-powiedział roześmiany. Poniósł się w końcu i podał mi rękę. Wstałam szybko i otrzepałam się trochę.
-Renesmee!-krzyknęła Alice. Och! I ten jej wspaniały uśmiech. Tak bardzo mi go brakowało.
-Alice, tak tęskniłam.-powiedziałam i rzuciłam się cioci na szyję.-Jak dobrze być w domu. Ale dlaczego Jacob'owi nikt nie pomaga?-zapytałam udając złą.
-Oj Renesmee...-zaczęła smutna Alice.-On nie miał tam leżeć żebyś nie musiała na niego patrzeć gdy się obudzisz. Przenieśliśmy go tylko na chwilkę, mieliśmy go zaraz zabrać.-Tłumaczyła przygnębiona
-Ale o co ci chodzi? Dlaczego nie miałam na niego patrzeć? Właśnie jego widok spowodował, że odzyskałam siły.-powiedziałam ale nic nie rozumiałam.
-Przykro nam ale on...-powiedział Emm zwieszając głowę.
-Nie, nie, nie. Mylicie się. On żyje. Nie wiem jakim cudem bo teraz już pamiętam co się stało ale on żyje. Nie słyszycie jego serca?-zapytałam.
-No właśnie nie.-powiedział Emmett.
-Ale ja słyszę. Ja słyszę jego serce. Jest słabe i właśnie dlatego się zastanawiam dlaczego nie ma choćby podłączonej kroplówki.-Wytłumaczyłam o co chodzi.
-Ale Ness, jesteś pewna, że to jego serce słyszysz?-zapytała Alice.
-No a czyje twoim zdaniem serce miałabym słyszeć?-zapytałam lekko rozzłoszczona.
-No nie ważne. Masz rację. Więc trzeba coś podłączyć.-powiedziała Alice i weszliśmy za nią do środka. Wzięła z szafki pudełko z witaminami i rozpuściła go w woreczku z wodą z kroplówki. Ja przygotowałam świeżą igłę i wbiłam mu delikatnie w miejsce pod łokciem. Alice powiesiła ten woreczek na stojaku, którego wcześniej ja używałam i podpięła wszystko tak, jak powinno być. Okryłam dokładniej mojego wilczka i wyszliśmy z pokoju. Usiadłam wygodnie w salonie a obok mnie Alice.
-A tak właściwie to gdzie są wszyscy?-zapytałam bo nikogo innego nie było w domu.
-Poszli na polowanie. Powinni niedługo wrócić.-powiedziała Alice
-O rany. Ale byłam zmęczona po tym wszystkim. Długo spałam?
-Nie, tylko tydzień.-powiedziała ironicznie ciocia.
-Tak, tylko tydzień.-powtórzyłam po niej. Przypomniał mi się Alec i reszta moich nowych przyjaciół. Co było z nimi?-Ymmmm... Alice, a inni?-zapytałam.
-Jacy inni?-nie wiedziała o co mi chodzi.
-No, Nathan i Roxann i Heidi z Alec'em. Co z nimi, nie zostawiliście ich prawda?-dokończyłam z nadzieją w głosie.
-Nathan i Roxann mieszkają oddzielnie w mieszkaniu Nathana jeszcze z jego ludzkiego życia a Alec chyba razem z nimi... Emmett chyba całkiem polubił Aleca ale my nie jesteśmy co do niego przekonani...
-Jak możesz tak mówić?! To mój przyjaciel! Próbowaliście chociaż z nim rozmawiać?! Dlaczego im nie pomogliście?!-krzyknęłam na ciocię.
-Wiesz jak Edward z Bellą są nastawieni do Volturii, Carlise zresztą też. Ja sama nie wiedziałam co mam robić...
-To trzeba było chociaż z nim porozmawiać!-Powiedziałam zła.-On nie jest zły. Opiekował się mną w Volterze, był przy mnie jak prawdziwy przyjaciel.
-Nie wiedziałam...-tłumaczyła się Alice ale nie dałam jej dokończyć.
-To może trzeba było z nim porozmawiać?!-wrzasnęłam.-On nie jest zły! I nigdy nie był! Oddał za mnie życie! Naprawdę! Był gotów oddać za mnie życie, na szczęście jakimś cudem przeżył. A teraz jest nie wiadomo gdzie, nie wiadomo czy sobie radzi bo wy pozwoliliście mu odejść. Tak samo jak pozostałym. Muszę ich odnaleźć.-powiedziałam po czym ruszyłam do drzwi, w których pokazała się moja rodzina.-Cześć.-rzuciłam tylko do nim i poszłam przed siebie nie mając pojęcie gdzie się kierować.
-Co jest?-zapytał tato Alice a ona tylko wzruszyła ramionami. Postanowiłam wpaść na trop. Chyba byłam teraz silniejsza więc chyba dam radę ich wytropić. Skupiłam się na Alec'u i po prostu się udało. Czułam jego zapach jakby stał przede mną. Jego trop prowadził gdzieś do Seattle, na przedmieścia. Węszyłam wśród domów prowadzona jedynie jego zapachem. Wystarczyło się tylko na nim skupić i nie czułam nic innego. Kiedyś to nie było takie proste i cieszyłam się z tego jak wzrosła moja moc choć nie przyzwyczaiłam się do tego. Szłam dalej aż natknęłam się na drzwi nie za wysokiego apartamentowca. Miał może z osiem pięter a mieszkania w nim na pewno były bardzo drogie. Otworzyłam powoli drzwi i wsunęłam się przez nie. Tak jak myślałam, wszędzie kamery. Po mojej prawej stronie, za wysokim blatem siedział portier. Na jego plakietce widniało imię Leo. Zgaduję, że nie wpuści mnie tak po prostu.
-Pani do kogo?
-Ja do...-kurczę co miałam powiedzieć?-Ja do Nathana... Kurczę, wiesz co Leo, mogę ci tak mówić? Nie pamiętam jak ma na nazwisko.-Nawet nie wiem jak ma na nazwisko ale na głos o tym nie wspomniałam.-No taki, całkiem wysoki, jasne blond włosy. Ubrany na ciemno. Szedł z nim drugi chłopak. Ciemne włosy mniej więcej tego samego wzrostu. A z nimi czerwonowłosa dziewczyna...-tłumaczyłam jak najęta.
-Zgaduję, że do pana Nathan'a William'a Walker'a?-O no proszę, nigdy nie mówił, że ma tak ładnie na drugie imię.
-Y... tak do niego!Walker! Właśnie, jakoś mi umknęło!-powiedziałam udając rozbawioną z własnej głupoty chociaż cała ta sytuacja była dla mnie zabawna. Leo się do mnie uśmiechnął. Ciekawa byłam ile ma lat. Wątpię żeby miał skończoną trzydziestkę. Był naprawdę bardzo młody i całkiem przystojny ale zupełnie nie w moim stylu. Łysy mulat. Z twarzy trochę podobny do Chris'a Brown'a. Miał fajny kawałem z Pitbull'em. Jak to szło?
„You put it down like New York City I never sleep Wild like Los Angeles My fantasy.. Nanana” Tsaaaa...
-No nie wiem, mała czy mogę ci ufać, wyglądasz na niebezpieczną. A co ja w ogóle będę z tego miał?-wstał opierając łokcie na blacie przede mną i zbliżając się do mnie. Nie wiem jednak skąd wiedziałam, że nie ma on żadnych złych zamiarów typu napastowania mnie i zgwałcenia. Po prostu droczył się ze mną i.. flirtował! A to niedorzeczność! Zaśmiałam się w duchu.-No bo wiesz, on nie ma tak na nazwisko.-powiedział i uśmiechnął się anielsko.
-Dostaniesz całusa od ładnej dziewczyny, jeśli zadzwonisz i zapytasz czy mogę wejść.-zaproponowałam uśmiechając i udając niewiniątko.
-No nieładnie, próba przekupstwa.-zaśmiał się Leo.
-Leo, no proszę.-powiedziałam i robiąc proszące oczka. Położyłam mu rękę na ramieniu.
-No okej okej...-powiedział po czym znowu usiadł i podniósł domofon.-A tak właściwie jak masz na imię?-zapytał.
-Renesmee Cullen.-odpowiedziałam.
-Spoko.-powiedział rozbawiony.
-Panie Brown?-Brown, mhmm... Hah.-Jakaś Pani przedstawia się jako Renesmee Cullen.-Mówiąc to przejrzał mnie od góry do dołu wręcz rozbierającym wzrokiem. Szczerze to aż się trochę przestraszyłam bo wyglądał jak jakiś zombie wtedy. Chociaż to było całkiem przyjemne. No oprócz tego zombie. Pokręciłam głową odpędzając od siebie ten wzrok.-Możesz wejść. Ostatnie piętro drzwi na lewo.-przywróciły mnie do rzeczywistości słowa Lea. Uśmiechnęłam się przyjaźnie i poszłam w kierunku windy. Czułam na sobie jego wzrok aż do zamknięcia drzwi windy i dopiero teraz odetchnęłam z ulgą. Stresowałam się przy nim. Był jakiś taki dziwny. Owszem trochę czarujący ale po tym zombie mi przeszło. Opadłam na ścianę windy wycieńczona tym udawaniem wesołej, młodej dziewczynki. Tak naprawdę byłam załamana. Myślałam, że po powrocie do domu wreszcie będę mieć choć trochę odpoczynku. A tu co? Moja rodzina nie potrafiła choć przez ten tydzień zając się moimi przyjaciółmi, a przynajmniej im pomóc. Jacob jest w strasznym stanie a ja sama też jestem wycieńczona. Na sto procent jestem pewna tylko jednego, że muszę znaleźć sposób aby przywrócić Jacob'a do życia. Winda wlokła się powoli aż mnie to męczyło a mogłam pobiec schodami. Nabierałam w płuca duże ilości powietrza co miało przynieść mi jakiegoś rodzaju ulgę ale nie czułam się lepiej. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo spragniona byłam głosu Jacob'a. Tak za nim tęskniłam, że sprawiało mi to niemal fizyczny ból. Przełknęłam ślinę, nabrałam w płuca tyle powietrza, że aż zawirowało mi w głowie. Nie za bardzo wiedziałam co się stało. Huczało w niej jakby strzelały mi tam pioruny. Wszystko było takie rozmazane, że nie widziałam nawet tych zmieniających się cyferek oznaczających na jakim piętrze obecnie jestem. Zatoczyłam się jak pijana, wystawiłam rękę gdzieś przed siebie żeby oprzeć się o drzwi ale zanim moja ręka się o nie oparła otworzyły się z tym dzwoneczkiem, który jeszcze przez długi czas rozbrzmiewał w moich uszach. Już leciałam na twarz, już miałam zetknąć się z tą zimną podłogą i złamać sobie nos i leżeć w krwi aż znajdzie mnie jakiś bezdomny i zje na podwieczorek. Super! Jeszcze majaczę w myślach. Wydawało mi się powinnam była już upaść ale nic nie widziałam a do tego miałam jakieś niejasności w funkcjonowaniu świata. Wydawało mi się, że minęły już wieki od kiedy zaczęłam upadać ale przecież czas się nie zatrzymał. Już prawie całkiem odleciałam ale wtedy złapały mnie czyjeś miękkie i przyjemne w dotyku ręce. Słyszałam jakieś szumy ale nie miałam pojęcia co oznaczają. Poczułam jak ten ktoś mnie podnosi i właśnie jestem niesiona w czyiś silnych ramionach. Wtuliłam w niego policzek bardziej i nie zastanawiałam się dokąd jestem niesiona. Potem poczułam pod sobą coś miękkiego i przyjemnie chłodnego. Jego zimne ręce dotknęły mojej twarzy i zniknęły. Moje serce zaczęło bić szybciej. Bałam się. Czułam, że jestem sama w tym pomieszczeniu. Mój wybawca od tragicznego upadku mnie opuścił. Oddychałam równie niespokojnie. Po chwili jednak się uspokoiłam bo ten ktoś powrócił. Na mojej głowie pojawił się letni kompres a na moim ramieniu jego ręka. Złapałam ją i pociągnęłam go bliżej do siebie. Chciałam, żeby mnie przytulił. Chciałam czuć się bezpieczna. Spełnił moją niemą prośbę i objął mnie ramieniem wsuwając je pod moją szyję. Już mi zaczęło całkiem przechodzić więc otworzyłam oczy i zobaczyłam znajomą twarz wpatrzoną we mnie. Alec. Mój Alec. Uśmiechnęłam się do niego mając nadzieję, że zrobi to samo ale patrzył na mnie poważnie. Podniósł się do pozycji siedzącej i pomógł zrobić mi to samo. Znajdowaliśmy się w ogromniej sypialni urządzonej w bardzo nowoczesny sposób. Miała niebiesko-szare kolory, które działały bardzo uspokajająco. Sami znajdowaliśmy się na ogromnym, wygodnym łóżku. Oglądnąwszy już pokój spojrzałam na Alec'a. Sięgnął ręką na stoliczek przy łóżku i podał mi kubek. Zajrzałam do niego ale czego mogłam się spodziewać? W nim była krew.
-Nie wolno chodzić nigdzie na głodniaka.-powiedział ale nie było w tym ni krzty humoru. Spojrzałam na niego zła, że tak mnie wita i poirytowana, że nie pomyślałam o tym jak bardzo jestem głodna przed wyjściem. Wzięłam łyka i nagle mnie zatkało. A co jeśli to krew człowieka? Nie poruszyłam się i spoglądałam niepewnie na kubek.-Nie martw się. To krew z krowy. Nathan kupił całego cielaka i sami go... no ten.-powiedział drapiąc się w głowę.-W każdym razie to jest taka krew zapasowa.-dodał i kazał wypić resztę. Od razu poczułam się dużo lepiej. Postawiłam kubek na stoliku i spojrzałam na Alec'a. I co teraz? Trzeba się chyba jakoś przywitać.
-Cześć Alec.-zaczęłam.-Dzięki za ratunek.-powiedziałam wdzięczna i lekko się uśmiechając.
-Dlaczego nic nie jadłaś? Czy ty jesteś mądra? Mogło ci się coś stać!-powiedział lekko podnosząc głos.
-Nie krzycz na mnie! Powinieneś mi podziękować, że w ogóle przyszłam zobaczyć jak sobie radzicie! Chciałam wam pomóc ale jak widzę nic tu po mnie!-krzyknęłam i podniosłam się szybko z łóżka. Szłam do drzwi ale Alec szybko złapał mnie za łokieć i obrócił do siebie pociągając w swoją stronę tak, że wpadłam na niego a on zacisnął swoje ręce wokół mnie.
-Przepraszam. Stęskniłem się za tobą.-powiedział spokojnie.
-A tak właściwie to gdzie jest reszta, bo przecież to Nathan zgodził się, żeby mnie wpuścić?-zapytałam bo stojąc w otwartych drzwiach za uwarzyłam, że salon i przedpokój są puste a mieszkaniu panuje cisza więc pewnie w innych pomieszczeniach też nikogo nie ma.
-Powiedziałem Leo, że Nathan jest w łazience ale, że chce cię wpuścić. A oni są na polowaniu.
-Aha. Okej. Ja przyszłam wam pomóc bo dowiedziałam się właśnie, że moja wspaniała rodzinka nawet wam nie pomogła załatwić jakiś lewych papierów , a ja nauczyłam się nieco od Jasper'a więc... Nie mamy na co czekać. A tak przy okazji. Dziękuję, że całkiem nie uciekłeś.-Wzięłam go za rękę i ruszyłam z Alec'em do jednego znajomego rodziny, który nam organizował paszporty, dokumenty i inne takie. W końcu trzeba mieć takie układy a dużo osób poleci na kasę. Moja mama już raz organizowała u niego paszporty dla mnie i Jacob'a, gdybyśmy musieli uciekać przed Volturi. Przed drzwiami Alec się zatrzymał.
Popatrzyłam na niego zdziwiona.
-A co z Nathanem i Roxann?-zapytał. No tak, no to zaczekamy. Pomyślałam, po czym wróciliśmy do mieszkania. Opowiedziałam Alecowi o moim darze, zwierzyłam się z mojego samopoczucia i tego, że brakuje mi Jacoba. Obiecał, że pomoże mi w ratowaniu Jacoba jeśli tylko będzie umiał. Nie dało mi to tak dużej satysfakcji jaką dałby mi powrót Jacoba do tego świata ale troszkę mnie to podniosło na duchu. Wiedziałam, że nie jestem sama i mam na kogo liczyć.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I co myślicie?
Domyślam się, że nie możecie się doczekać ostatniego rozdziału :D
Komentujcie, komentujcie, komentujcie :D